Menu Zamknij

Najlepsze płyty roku 2013

Bardzo podo­ba­ły mi się pod­su­mo­wa­nia roku Jana Błaszczaka (tro­chę za krót­kie opi­sy, za dużo nazw) i Marka Falla (w punkt, choć kil­ku rze­czy zabra­kło – jak zawsze, gdy nie chce się wymie­niać dwu­stu tytu­łów). Sam chciał­bym napi­sać takie pod­su­mo­wa­nie, gdy­bym umiał i oczy­wi­ście gdy­by ktoś mi zapła­cił, było­by to pod­su­mo­wa­nie nad pod­su­mo­wa­nia­mi, poku­sił­bym się nawet pew­nie o pod­su­mo­wa­nie sze­re­gu innych pod­su­mo­wań. Wytknął bra­ki, nad­uży­cia, błę­dy i towa­rzy­skie powią­za­nia. Ale nie muszę, za to muszę się spie­szyć, bo zaraz wyjeż­dżam na urlop.

Co się sta­ło w 2013? Poznałem kil­ku wydaw­ców i muzy­ków, byłem na wie­lu waż­nych kon­cer­tach, set­ki dobrze zapo­wia­da­ją­cych się imprez prze­ga­pi­łem z powo­du nad­mia­ru pra­cy, cho­rób i złe­go samo­po­czu­cia. Wojtek Kucharczyk powie­dział mi, że nie lubię awan­gar­dy, a Jędrzej Słodkowski – że jestem dzien­ni­ka­rzem. Staram się pamię­tać o obu tych rzeczach.

Kilka razy widzia­łem na żywo Rebekę, któ­ra wyda­ła naj­lep­szą moim zda­niem pol­ską pły­tę roku (kon­cer­ty też gra­ła naj­lep­sze; ina­czej bym na nie nie cho­dził). W Brighton na The Great Escape widzia­łem Kinga Krule, któ­ry wyda­wał mi się potwor­ny, ale może pomy­li­łem loka­le. Wkrótce wydał świet­ną pły­tę. Co naj­mniej trzy razy widzia­łem też Pictorial Candi w nowym, fan­ta­stycz­nym reper­tu­arze, któ­ry zna­lazł się na pły­cie (bądź też w napo­ju) „Drink”, jesz­cze prze­ze mnie nie­po­sia­da­nym. O „6 Feet Beneath The Moon” napi­sa­łem, o „Drink” nie.

Za granicą

Na Open’erze widzia­łem, jak dobry jest Nick Cave (to jak rok wcze­śniej z Bjork – nie spo­dzie­wasz się cudów, ale w sta­rym pie­cu dia­beł pali) i że The National nie wypa­da kon­cer­to­wo tak dosko­na­le jak parę lat temu, ale nowa pły­ta daje radę. Oni się nie posy­pa­li po wej­ściu do pierw­szej ligi, zro­bi­li coś moim zda­niem cie­kaw­sze­go niż Arctic Monkeys, któ­rzy są w porząd­ku, ale prze­wi­dy­wal­ni. Tak jak Primal Scream, któ­rzy nagra­li jeden świet­ny numer i pły­tę naj­lep­szą od cza­sów „XTRMNTR”, ale prze­cież o wie­le, wie­le od niej gor­szą. Srogo prze­ce­nio­no moim zda­niem tyl­ko solid­ne pły­ty Disclosure, Haim i Foals – nie wydał­bym na nie pie­nię­dzy. Wielkie powo­dze­nie w pod­su­mo­wa­niach miał też Moderat, nie mam poję­cia dlaczego.

Dużo gra­li w tym roku sta­rzy. Część się skom­pro­mi­to­wa­ła i posa­dzi­ła kupę w posta­ci pły­ty zupeł­nie nie­po­trzeb­nej, takiej, za któ­rą wstyd brać pie­nią­dze. To przy­pa­dek The Strokes, Placebo czy „wiel­kie­go” powro­tu Black Sabbath. Któryś z bra­ci z Oasis wydał sła­biut­ki album pod szyl­dem Beady Eye, na któ­rym śpie­wa dobrze, a gra bar­dzo źle. Sens wyda­nia nowe­go dzie­ła Franz Ferdinand rów­nież był dys­ku­syj­ny, Guided By Voices było kosz­mar­ne, Jimmy Eat World takie sobie.

Weterani wra­ca­ją­cy z dobrym mate­ria­łem i w dobrej kon­cer­to­wej for­mie też się zda­rzy­li. Mum wydał bar­dzo przy­tom­nie, Devendra Banhart nagrał świet­ną „Mala”, Queens Of The Stone Age popraw­ne „...Like Clockwork”, Daft Punk (nie mówię tyl­ko o prze­bo­ju lata) sły­sza­łem w róż­nych zaska­ku­ją­cych oko­licz­no­ściach i nie spra­wia­ło mi bólu. Facet z Bon Iver nagrał uda­ny album jako Volcano Choir, z muzy­ka­mi pew­ne­go postroc­ko­we­go zespo­łu. Janek Błaszczak napi­sał już wszyst­ko, co dobre, o pły­cie Marka Kozelka z Red House Painters nagra­nej do elek­tro­ni­ki Jimmy’ego LaValle’a. To jest świet­ny album, słu­cham go od kil­ku czy kil­ku­na­stu dni pra­wie codzien­nie i oce­ny daję mu coraz wyższe.

Yo La Tengo lubię na co dzień, My Bloody Valentine – no cóż, uka­za­ło się, zna­leź­li­śmy się zno­wu w latach 90., nie tyl­ko muzycz­nie, ale też pod wzglę­dem czci dla muzy­ka i muzy­ki. David Bowie ostat­nią cie­ka­wą pły­tę nagrał gdzieś na prze­ło­mie lat 70. i 80., ale pierw­szy sin­giel z „The Next Day” miał dobry, podob­nie jak tele­dy­ski.  Z dzia­dów zasym­pa­ty­zo­wa­łem bar­dzo z Manic Street Preachers, któ­rzy wyci­szy­li się tro­chę muzycz­nie, ale za to zak­tu­ali­zo­wa­li tema­ty słow­ne – wyszło im na bar­dzo dobre. Jak cho­dzi o Arcade Fire, to w oto­cze­niu muzy­ków zabra­kło czło­wie­ka, któ­ry wziął­by nożycz­ki i usu­nął poło­wę ich nie­szczę­sne­go albu­mu. Wtedy moż­na by mówić o czo­łów­ce. Dwupłytowa cegła nijak nie mie­ści się w dzie­siąt­ce roku, a i nad dwu­dziest­ką bym się zastanawiał.

Bardzo dobre były debiu­ty London Grammar i Savages, jeśli cho­dzi o Lorde, to suk­ces zawsze budzi podej­rze­nia, zazdrość i zarzu­ty. Co o życiu może wie­dzieć sie­dem­na­sto­lat­ka? Niech weź­mie ślub, usu­nie cią­żę, popad­nie w alko­ho­lizm i hero­inizm, niech jej ampu­tu­ją nogę, a póź­niej może się wymą­drzać. Na razie ma tyl­ko pio­sen­ki, nie­mniej są to pio­sen­ki dobre. Z mło­dych to jesz­cze dru­ga pły­ta Mount Kimbie (zno­wu King Krule) była lep­sza niż pierw­sza, to samo w przy­pad­ku Glasser. Bardzo dużo przyjemności.

W Polsce

Kuba Ziołek nagrał kil­ka płyt, z któ­rych furo­rę zro­bi­ła ta Starej Rzeki. Dziwię się, że jej wyso­kie miej­sca w pod­su­mo­wa­niach są tak wyszy­dza­ne. Artysta mógł sobie nie życzyć roz­gło­su, może być zasko­czo­ny suk­ce­sem, ale jego sym­pa­ty­cy robią wra­że­nie zdez­o­rien­to­wa­nych tym, że ktoś wydarł im tę pły­tę i poka­zał na szer­szym forum. Mamy zda­je się do czy­nie­nia z 6731. odcin­kiem seria­lu „jara­łem się X, zanim był zna­ny”. Szkoda, bo to album dosko­na­ły w obu for­ma­tach – na kase­cie i CD. Od począt­ku, od same­go otwar­cia pudeł­ka, ma się odczu­cie obco­wa­nia z czymś wyjąt­ko­wym, tajem­ni­czym, ale przy­stęp­nym. To na tej pły­cie Ziołkowi uda­ło się być zarów­no wyszu­ka­nym i ory­gi­nal­nym muzycz­nie (= bez kom­plek­sów), jak i komu­ni­ka­tyw­nym. Chyba ta ostat­nia cecha „Cienia chmu­ry...” umy­ka sta­rym wyja­da­czom ander­gran­do­wym. Ja się do nich nie zali­czam, pod­kre­ślam więc tę jakość debiu­tu Starej Rzeki, bo to jej bra­ku­je więk­szo­ści płyt cenio­nych w ander­gran­dzie. Liczba sprze­da­nych egzem­pla­rzy Starej Rzeki nie ma tu nic do rze­czy. Tego słu­cha­ła po pro­stu wiel­ka rze­sza ludzi jak na warun­ki ryn­ku nie­za­leż­ne­go, miej­sce dzia­ła­nia arty­sty, licz­bę kon­cer­tów. Promocyjna robo­ta Instant Classic – pierw­sza klasa.

Alameda 3 to świet­na sio­stra Starej Rzeki, nie­mniej młod­sza. W Hokei Ziołek był na dal­szym pla­nie, ale też wart posłu­cha­nia – on mi się zawsze bar­dzo podo­bał w tych „prost­szych” zespo­łach, gdyż jestem pro­stym czło­wie­kiem. T’ien Lai to zupeł­nie co inne­go, ale moc­ny mate­riał, a jesz­cze bar­dziej cie­ka­wi mnie, jak zabrzmi pły­ta Kapital, duet z Rafałem Iwańskim z Hati. Dowiem się pew­nie zimą czy na wio­snę. Gdzieś tam mię­dzy muzy­ką Starej Rzeki a T’ien Lai loku­je się magne­tycz­na, led­wie pół­go­dzin­na pły­ta Dwutysięcznego, wyda­na z począt­ku tyl­ko na kase­cie – cie­kaw jestem, kto prze­wo­dził w nagra­niach kwar­te­tu zło­żo­ne­go z Radka Dziubka, Błażeja Króla, Wojtka Kucharczyka i Jerzego Mazzolla. To ete­rycz­ny, dość deli­kat­ny (nie-Kucharczykowy) mate­riał, cza­ro­dziej­ski – tytu­ła­mi utwo­rów koja­rzy się z dzia­łal­no­ścią Ziołka. A już chy­ba żar­to­bli­wym nawią­za­niem do jego tytu­łów jest to, co zro­bi­li muzy­cy tria Slalom, nazy­wa­jąc utwór „Można poprzez łąkę zagu­bić się idąc, nie patrząc, nie sły­sząc, zasłu­cha­ny w traw gwiezd­ny szum”.

Ta ostat­nia pły­ta nie­źle się uda­ła, podob­nie było z lado­wy­mi pro­duk­ta­mi Felixa Kubina – tu lepiej pre­zen­tu­je się jego solo­we nagra­nie niż pły­ta z Mitch & Mitch, ale obu jesz­cze chcę dokład­nie posłu­chać. Już ska­to­wa­łem za to w tym roku Wovokę i Cukunft oraz „Polonezy” Maseckiego, z któ­rym uda­ło mi się zro­bić duży wywiad do „Wyborczej” – jestem zado­wo­lo­ny, że dla takie­go arty­sty zna­la­zło się miej­sce na pierw­szej stro­nie. Doszły mnie słu­chy, że „Scarlatti” to album jesz­cze wybit­niej­szy, ale nie mia­łem jesz­cze oka­zji się o tym prze­ko­nać. Obiecujące było pre­mie­ro­we wyko­na­nie kom­po­zy­cji Jerzego Rogiewicza – tu na razie nie wiem nic o pły­cie, ale kon­cert bar­dzo uprzy­jem­nił mi jeden z jesien­nych wie­czo­rów. Wśród ulu­bio­nych płyt roku chcia­łem też umie­ścić to, co z pio­sen­ka­mi sprzed pół wie­ku zro­bi­li Baaba, Gabriela i Michał na sió­dem­ce „Piastelsi”, no ale to cove­ry i krót­ka pły­ta... W każ­dym razie bar­dzo war­to to mieć.

O Rebece już wspo­mi­na­łem. Piosenkarstwo elek­tro­nicz­ne jest w Polsce teraz bar­dzo sil­ne, epka Xxanaxxu oka­za­ła się dla tego duetu prze­pust­ką na naj­więk­sze festi­wa­le, Dumplings po zale­d­wie kil­ku kon­cer­tach w kra­ju robią nie­spo­dzie­wa­ną karie­rę zagra­nicz­ną, moc­no trzy­ma się Daniel Drumz, któ­re­go sety oglą­da­łem w tym roku kil­ka­krot­nie. Novika zro­bi­ła może naj­lep­szy album w solo­wej karie­rze, Sorry Boys rów­nież (tutaj: lep­szy z dwóch). Wydał się Mirt i w jed­nym momen­cie Ter, wszyst­kie­go tego słu­cha­łem, a żeby odpo­cząć od muzy­ki kon­wen­cjo­nal­nej, kupi­łem nawet „Sleep (An Attempt At Trying)” Arturasa Bumsteinasa oraz obie pły­ty Voices Of The Cosmos. A do nie­po­ko­ją­cej, awan­gar­do­wej elek­tro­ni­ki moż­na by też wpa­ko­wać kIRk, któ­re­go „Zła krew” była ozdo­bą zimy i fawo­ry­tem do wyso­kich miejsc w pod­su­mo­wa­niach, zanim jesz­cze wysy­pa­ły się te wszyst­kie świet­ne albumy.

Na począt­ku roku kosił tak­że Lesław w duecie z Administratorrem i ze wspar­ciem cha­rak­te­ry­stycz­nych gło­sów nasze­go indie świat­ka – ta pły­ta o Warszawie była pierw­szą z wie­lu skła­da­ją­cych się po pro­stu z dobrze napi­sa­nych i zaśpie­wa­nych nume­rów. Nawrocki Folk Computer Band, pierw­szy raz bez Kobiet, epka Misi Ff, pierw­szy raz bez Tres.b, powrót Towarów Zastępczych i debiut Łagodnej Pianki – wszy­scy jakoś dali radę napi­sać nie od rze­czy pol­skie tek­sty, wymy­ślić melo­die, nagrać to w spo­sób nie­urą­ga­ją­cy słu­cha­czo­wi. Po ame­ry­kań­sku zro­bi­li to Eric Shoves Them In His Pockets, któ­rzy mają jesz­cze czas na wybi­cie się na niepodległość.

Słuchałem jesz­cze mixta­pe­’u Proceente „Dzień z życia mistrza cere­mo­nii”, no i kase­ty Kucharczyka z jive’em Alfreda Ndimy, opo­ro­wo – ale to już pew­nie niko­go nie obcho­dzi. To był przy­jem­ny rok.

Spotify

2013 o tyle wszyst­ko zmie­nił, że ci, któ­rzy miesz­ka­ją w Polsce, otrzy­ma­li moż­li­wość zapi­sa­nia się do Spotify, Wimpa, Deezera czy innych ser­wi­sów ofe­ru­ją­cych słu­cha­nie muzy­ki w ramach abo­na­men­tu. Słucham teraz ina­czej. Stopniowo pra­wie do zera spa­dło moje uży­wa­nie skle­pu iTunes – prze­rzu­ca­nie muzy­ki do tele­fo­nu i kaso­wa­nie jej było zawsze udrę­ką. Większości nowych płyt nie muszę nawet zgry­wać do pli­ków – w tele­fo­nie na słu­chaw­kach korzy­stam ze stre­amin­gów, w domu jak bozia przy­ka­za­ła słu­cham z CD. Bez grze­ba­nia w pudłach z pły­ta­mi mogę spraw­dzić, co ktoś śpie­wał trzy albu­my wcze­śniej, czy bęb­ny brzmia­ły lepiej, czy pio­sen­ka X nie jest auto­pla­gia­tem z Y, albo czy A jest cie­kaw­sze od B.

Kupowanie muzy­ki się zmie­ni­ło. Nie czu­ję na co dzień bra­ku tych dwóch dych mie­sięcz­nie w kie­sze­ni, czu­ję, że nie wszyst­ko muszę kupo­wać, za to pra­wie wszyst­ko mogę spraw­dzić przed kupie­niem bądź nie­ku­pie­niem. Dużo kupi­łem bez­po­śred­nio od wydaw­ców albo na kon­cer­tach, spo­ro dosta­łem. Kilkaset zło­tych mie­sięcz­nie wyda­ję na Serpencie na uzu­peł­nie­nia kolek­cji, patrzę po pro­mo­cjach, wzno­wie­niach, bok­sach. Rzadko wybie­ram nowo­ści, bo więk­szość inte­re­su­ją­cych mnie rze­czy dosta­ję w jakiejś tam for­mie od wytwór­ni. Oczywiście nie ma kie­dy tego wszyst­kie­go słu­chać, nie ma też gdzie trzy­mać, więc moc­no się zasta­na­wiam, zanim wydam gru­be pie­nią­dze pod trzy prze­słu­cha­nia czegoś.

Nie wiem, jak jest w przy­pad­ku innych słu­cha­czy, ja – jako że piszę cza­sem o muzy­ce – zasta­na­wia­łem się nie nad tym, czy pła­cić abo­na­ment, tyl­ko któ­rych krwio­pij­ców i mor­der­ców muzy­ki wybrać. Zresztą lep­sze dwie dychy dla mor­der­ców niż korzy­sta­nie za dar­mo z Google’a/YouTube’a, któ­ry robi wszyst­ko, żeby muzy­ka nie kosz­to­wa­ła nic, a rekla­my obok niej umiesz­cza­ne – jak naj­wię­cej. Chciałbym być pro­ro­kiem i orzec, w jaki spo­sób będzie za kil­ka, kil­ka­na­ście lat opła­ca­ne two­rze­nie muzy­ki, bo że znaj­dą się nowe spo­so­by, żeby nali­czać za jej słu­cha­nie, nie wąt­pię. Na razie mogę tyl­ko czy­tać tek­sty wiesz­czą­ce zagła­dę i z uwa­gą kiwać gło­wą, i/lub zaglą­dać do Mariusza Hermy, któ­ry to wszyst­ko obser­wu­je pil­niej niż ja.

A, no i zaczę­li­śmy robić 50zlotych.com. Wydawało się z począt­ku, że dużo cza­su na to nie trze­ba, ale gdy obaj mamy robo­tę, to robi się chu­do. Więcej wpi­sów będzie, jak tyl­ko zro­bi­my rekla­my Google’a i zain­we­stu­je­my w kon­trakt z hin­du­ską cen­tra­lą tele­fo­nicz­ną do poga­nia­nia artystów.

Tym, któ­rzy dotar­li aż do tego aka­pi­tu, życzę wszyst­kie­go dobre­go w roku 2014. Niech będzie fan­ta­stycz­ny dla ducha, cia­ła i ucha. Na tę chwi­lę naj­bar­dziej nie mogę się docze­kać mistrzostw świa­ta w Brazylii, zwłasz­cza że mecze będą się chy­ba odby­wać po nocy, więc pra­ca nie powstrzy­ma mnie przed ich oglą­da­niem. No i te mistrzo­stwa na pew­no się wyda­rzą, cze­go na razie nie moż­na powie­dzieć o nowej pły­cie Ścianki.

A tu wyli­czam pły­ty, któ­rym poświę­ci­łem tro­chę cza­su w mija­ją­cym roku 2013, i nie żałowałem.

Część polska (35 nagrań)

Alameda 3 – Późne królestwo
Ampacity – Encounter One
Blisko Pola – Odkąd odpły­wa­my ogień ogrom­ny ogród
Crab Invasion – Trespass
Dwutysięczny – Jedwabnik
Earl Jacob – Warto rozrabiać
Eric Shoves Them In His Pockets – Walk It Off
Felix Kubin – Zemsta Plutona
Fuka Lata – Electric Princess
Hokei – Don’t Go
Karolina Cicha & Spółka feat. Bart Pałyga – Wieloma językami
kIRk – Zła krew
KSAS – Hi, Mom!
L.Stadt – You Gotta Move
Lesław i Administratorr – Piosenki o Warszawie
Magnificent Muttley – Little Giant
Marcin Masecki – Polonezy
Mikrokolektyw – Absent Minded
Pictorial Candi – Drink
Pochwalone – Czarny war
Rebeka – Hellada
Sorry Boys – Vulcano
Sowa – Sowa
Stara Rzeka – Cień chmu­ry nad ukry­tym polem
Stefan Wesołowski – Liebestod
Super Girl & Romantic Boys – Miłość z tam­tych lat
Świetliki – Sromota
Tania O – Tania O
The Stubs – Second Suicide
Trupa Trupa – ++
UL/KR – Ament
Waglewski Fisz Emade – Matka syn Bóg
Wilhelm Bras – Wordless Songs By The Electric Fire
Wojciech Bąkowski – Kształt
Wovoka – Trees Against The Sky

Część zagraniczna (35 nagrań):

Arcade Fire – Reflektor
Arctic Monkeys – AM
Atoms For Peace – Amok
Chvrches – The Bones Of What You Believe
Daft Punk – Random Access Memories
David Bowie – The Next Day
Deerhunter – Monomania
Devendra Banhart – Mala
Elvis Costello & The Roots – Wise Up Ghost
Fuck Buttons – Slow Focus
Glasser – Interiors
Jon Hopkins – Immunity
Julia Holter – Loud City Song
Kanye West – Yeezus
King Krule – 6 Feet Beneath The Moon
Kurt Vile – Wakin On A Pretty Daze
Laura Marling – Once I Was An Eagle
London Grammar – If You Wait
Low – The Invisible Way
Manic Street Preachers – Rewind The Film
Mark Kozelek & Jimmy LaValle – Perils From The Sea
Mount Kimbie – Cold Spring Fault Less Youth
My Bloody Valentine – mbv
Neko Case – The Worse Things Get...
Nick Cave & The Bad Seeds – Push The Sky Away
Pastels – Slow Summits
Pet Shop Boys – Electric
Primal Scream – More Light
Queens Of The Stone Age – ...Like Clockwork
Savages – Silence Yourself
The National – Trouble Will Find Me
Vampire Weekend – Modern Vampires Of The City
Volcano Choir – Repave
Wire – Change Become Us
Yo La Tengo – Fade

Podobne wpisy

5 komentarzy

  1. helu

    bro­nię czci Bowiego – mi się podo­ba Outside. Trochę też cie­ka­wy mi się drze­wiej zdał Earthling oraz nawet nie­któ­re piosn­ki Tin Machine zda­je się tyż (daaw­no tych dwóch nie słu­cha­łem w sumie)

  2. Jacek Świąder

    Hallo. Obie te pły­ty są lep­sze od nowej! Od pew­ne­go cza­su trwa prze­bie­ra­nie w tej samej sza­fie. Jak poje­dzie na sen­ty­men­cie jak w „Where Are We Now?” albo na hor­ro­rze jak w czę­ści „Outside”, no to jesz­cze coś mi zro­bi, racja.

  3. helu

    Nie prze­czam temu, piję do „David Bowie ostat­nią cie­ka­wą pły­tę nagrał gdzieś na prze­ło­mie lat 70. i 80” :) Nowej to nie znam i nie pali mi się

Leave a Reply