Oto debiutancką płytą, po kilku latach koncertów i dwóch epkach, wypowiada się nowa siła polskiej elektroniki – duet We Draw A. Poza sceną Piotr Lewandowski (dawniej Indigo Tree) i Radek Krzyżanowski (nadal Kamp!) mało mówią o swojej pracy, zostawiając miejsce dla słuchania.
A muzyka – podobnie jak sami artyści – jest wycofana. Rusztowaniem dla wysokiego głosu Lewandowskiego są delikatny rytm i takież syntezatory. W tych piosenkach słowa spadają na drugi plan, głos bywa instrumentem. Każdy utwór z osobna i wszystkie razem wprowadzają nastrój z pogranicza snu i jawy – niepewne, szkicowe istnienie poza czasem. Mimo takich ambientowych ruchów są przeboje: dość senne „Reflect” i też tchnące mgłą, ale dużo szybsze „Jumbo Love” (szkoda, że z niewyraźnie śpiewanego angielskiego tekstu trudno wyłowić, czy chodzi o strach czy czucie; prawo czy światło).
Jednak dopiero w ostatnich dwóch kompozycjach We Draw A sięga po puchar świata. Wcześniejsze można usytuować na mapie Polski gdzieś między Królem (spowolniona do granic piosenkowość, kilka linijek tekstu wykładanych niczym zaklęcia) a Non-Human Persons (nastrój uroczystości, rytuału, trans). W ostatniej tercji „Moments” ucieka z tej mapy, zmierza ku większemu uogólnieniu. Muzyka wchodzi w minimalistyczne rejestry niemieckiego krautrocka i techno: analog, elektronika, pęd pragmatycznego i estetycznego S‑Bahnu. Utwory „Lowbanks” i „On Sight” przelatują za oknami przez 17 minut, słychać nawet zgrzyt szyn. Warto jednak wykupić bilet na całe „Moments”, bo ten czarodziejski finisz istnieć nie może bez wcześniejszych stacji.
Tekst ukazał się 14/11/14 w „Gazecie Wyborczej”