Menu Zamknij

Najlepsze płyty – kwiecień 2020. Dynasonic, Fiona Apple, Laura Marling i inni

Pierwszy i może ostat­ni peł­ny mie­siąc lock­dow­nu natchnął mnie do prze­słu­cha­nia spo­rej licz­by nowo­ści. Wybieram spo­śród nich te nagra­nia, co do któ­rych życzył­bym sobie, iżby ich pań­stwo nie przegapili.

Przyspieszamy. Jakoś na począt­ku kwiet­nia wymy­śli­łem sobie, że będę pod­su­mo­wy­wał nowe nagra­nia co kwar­tał, ale świat jest szyb­szy. Przechodzę na cykl mie­sięcz­ny – nie gęst­szy, bo z kolei sam nie jestem zbyt szyb­ki. Dobrą oka­zją do zmia­ny jest chy­ba mniej­sza licz­ba pre­mier niż zwy­kle. Postanowiłem też dawać swo­im ulu­bień­com gwiazd­ki, cokol­wiek one będą zna­czyć – może np. *** to pomnik roku 2020, ** to będzie must listen, a * coś w sty­lu: cza­su i pie­nię­dzy nie szkoda.

Zanim przej­dę do listy, zazna­czę, że wśród kwiet­nio­wych pre­mier nale­ży odno­to­wać dubel­to­wy debiut mar­ki Patalax, czy­li sub­la­be­lu dobrze zna­ne­go Pawlacza Perskiego, któ­ry pro­wa­dzi Mateusz Wysocki. Pierwsze dwie kase­ty sta­no­wią­ce fun­da­ment uni­wer­sum Patalax to Ifs (duet Wysockiego z Krzysztofem Ostrowskim), któ­re cenię już za daw­ne nagra­nia, oraz Monte Omok. Nie są to moje pły­ty mie­sią­ca, ale obu poświę­ci­łem kil­ka prze­słu­chań i jestem zain­try­go­wa­ny tym, co się jesz­cze może wyda­rzyć pod tą firmą.

Przy oka­zji uzu­peł­ni­łem tro­chę poprzed­ni zestaw nowo­ści – jest on tutaj.

1988 „Ring the Alarm” ** (Latarnia). W Synach lubi się to, że obaj moc­no się od sie­bie róż­nią, a jed­no­cze­śnie są z jed­nej gli­ny, obaj tak lokal­ni. O ile dotąd 1988 był dla mnie spe­cja­li­stą od jamaj­skie­go dubu, euro­pej­skie­go jaz­zu i ambien­tu, tak­że hip-hopu ze Wschodniego Wybrzeża, tak teraz wyka­zu­je pasję do bry­tyj­skiej muzy­ce elek­tro­nicz­nej i bito­wej. Wciąż się to klei. Nadal jest to fil­mo­we, obraz­ko­we. I jesz­cze raz spo­koj­ne, roz­ma­rzo­ne frag­men­ty sta­ją się ide­al­ną puen­tą do inten­syw­nych części.

Anna Burch „If You’re Dreaming” * (Heavenly). Piosenkarki z aku­stycz­ny­mi gita­ra­mi będą ist­nieć zawsze. Ta ma wyjąt­ko­wo cie­ka­we aran­ża­cje i talent do śpie­wu, choć zupeł­nie inne­go rodza­ju niż zadzior­na Laura Marling. Często przy­po­mi­na mi Emmę Pollock z Delgados. Tyle że Burch jest zaska­ku­ją­co spo­koj­na jak na miesz­kan­kę Detroit, no i wybit­nie biała.

Błoto „Erozje” * (Astigmatic). Tak czu­łem po dru­giej pły­cie EABS, że chło­py po pro­stu muszą przy­gru­wić, wal­nąć hip-hopem, pod­gnieść tro­chę. „Slavic Spirits” mia­ło za dużo nad­bu­do­wy, a za wątłą bazę. Teraz część eki­py zro­bi­ła szyb­ką, jed­no­wie­czo­ro­wą impro­wi­zo­wa­ną pły­tę, z nie­na­chal­nym tro­pem: Kurylewicz plus Stańko. Tu rzą­dzi sek­cja, bas, bit – znaj­dziesz tu buja­nie, a ide­olo nie przygniecie.

Dynasonic „#2” *** (Instant Classic). Oby nie osta­tecz­nie poże­gna­nie wytwór­ni ze słu­cha­cza­mi pły­tą jesz­cze lep­szą niż debiut Dynasonic. Trio Sołtysik / Mateusz Rychlicki mówi na tę muzy­kę dubwa­ve – bar­dzo dużo niskich, spo­ro wyso­kich tonów, zwłasz­cza per­ku­syj­nych. Znów gra­ją z wibra­fo­ni­stą Marcinem Ciupidro, dodat­ko­wo z wybit­nym gita­rzy­stą Łukaszem Rychlickim. Wstrząsające 25 minut.

Empress Of „I’m Your Empress Of” * (Terrible). Kiedy nie mogę się zde­cy­do­wać, czy coś mnie zło­ści, czy pocią­ga, to wiem, że powi­nie­nem taką pły­tę uwzględ­nić. Lekko pre­ten­sjo­nal­ny, prze­pro­du­ko­wa­ny, nie­rów­ny nie­zal-pop to nie moja baj­ka, ale Empress Of w tym mie­sią­cu bije na gło­wę więk­szość podob­nych albumów.

Fiona Apple „Fetch the Bolt Cutters” *** (Epic). Brawurowe aran­ża­cje, zwłasz­cza prze­ni­ka­nie ryt­mu do melo­dii, przy­kład: tytu­ło­wy utwór jest pięk­nie gra­ny na per­ku­sjo­na­liach (czy meblach), jak­by w sty­lu Lotto: szme­ry, brzę­ki i stu­ki ukła­da­ją się dzię­ki kon­tra­ba­so­wi w coś cie­płe­go, a jed­no­cze­śnie szorst­kie­go, meta­licz­ne­go, zje­żo­ne­go. Głos śpie­wa­ny razem z mówio­nym snu­je oso­bi­stą reflek­sję, poko­nu­je zgni­łą rela­cję, wyzwa­la sie­bie. Na tej pły­cie co rusz mean­dru­ją rów­no­le­gle ścież­ka gada­na nisko, wyso­ko, szem­ra­na, śpie­wa­na, a cza­sem i obie­ga­ją­ca to wszyst­ko, śpie­wa­na w innym ryt­mie. Piosenkom dale­ko do sztam­py sprze­da­wa­nej obec­nie jako „arty­stycz­ny” czy, daj panie boże zdro­wie, „awan­gar­do­wy” pop. Wymagają i nagra­dza­ją. Tożsamość to w sztu­ce cen­na rzecz.

Grabek „Imagine Landscapes” ** (Interpret Null). Jakby mnie oświe­ci­ło: wyda­je mi się, że pierw­szy raz zro­zu­mia­łem tego skrzyp­ka. Może po pro­stu ele­men­ty kla­sy­ki naj­le­piej wcho­dzą mi w for­mie mini­ma­lu, z lek­ką elek­tro­ni­ką, w wer­sji ambien­to­wej. W każ­dym razie nowy Grabek dał mi dużo satysfakcji.

Izzy and the Black Trees „Trust No One” ** (Antena Krzyku). Kiedy są bar­dziej wście­kli, to zatrzy­mu­ją się tyl­ko tuż-tuż przed gra­ni­cą dzie­lą­cą ich od Crampsów. Polski roc­kan­drol­lo­wy skład ma nie tyl­ko brzmie­nie, ale też pio­sen­ki. Szkoda, że tek­sty są angiel­skie, a z dru­giej stro­ny to oka­zja, by udo­wod­nić, że świat posłu­cha. Tego życzę. [wię­cej tu]

Kostkiewicz / Rychlicki „Zapis” ** (Absolute Fiction/Maternal Voice). Nie ma basu, bęb­nów czy sak­so­fo­nu, tyl­ko dwie gita­ry – jed­nak wyni­kiem nie jest pro­ste zde­rze­nie indy­wi­du­al­nych sty­lów gita­rzy­stów Kurws i Lotto. Ich instru­men­ty malu­ją, opo­wia­da­ją, to opo­wieść z gesty­ku­la­cją i wcie­la­niem się – zosta­je dużo pola dla wyobraź­ni. [wię­cej tu]

Laura Marling „Song for Our Daughter” *** (Chrysalis/Partisan). Jasne, jestem fanem. Nie chcę porów­ny­wać poprzed­nich płyt Angielki z naj­now­szą, spraw­dzać, któ­rych instru­men­tów jest wię­cej w mik­sie... Laura Marling nie ma cór­ki, ale za to pły­ta, na któ­rej potrze­by cór­kę wymy­śli­ła, ma moc. To moc wyni­ka­ją­ca z połą­cze­nia spo­ko­ju i odwa­gi, z inten­syw­nej obec­no­ści. Albo: „I sing it so I won’t for­get, never let it get away/ I keep a pic­tu­re of you just to keep you safe”.

Lido Pimienta „Miss Colombia” * (Anti). Jak ja nie lubię pro­mo­wa­nia arty­stów, któ­rzy robią bły­ska­wicz­ne karie­ry w Los Angeles albo Toronto, bo do chwi­lo­wych mód dokle­ja­ją rodzi­mą tra­dy­cję. Ile moż­na pod­wa­żać swo­ją toż­sa­mość i nagry­wać róż­no­rod­ne pio­sen­ki. A jed­nak dru­ga pły­ta Pimienty jest dobra, czuj­na – prze­wa­ża­ją wąt­ki afro­ko­lum­bij­skie – może nie przepadnie.

Malediwy „Dolce Tsunami” * (Coastline Northern Cuts). Duet Qba Janicki i Marek Pospieszalski – jako całość za trud­na dla mnie jaz­zo­wa alter­na­ty­wa, ale momen­ta­mi zaist­nia­ła pod­jar­ka. O prze­twor­ni­kach i pie­cach moż­na prze­czy­tać w lin­ku, moje spo­strze­że­nia to: napo­wie­trze­nie mate­ria­łu, podmu­chy, szme­ry i zakrzy­wio­ne prze­lo­ty. Najlepsze są paro­we pętle pędzą­ce jak loko­mo­ty­wy oraz chrzę­sty i skro­bo­ty w „Respiro con forza”.

NNHMN „Shadow in the Dark” * (Zoharum). Opublikowali ostat­nio trzy mate­ria­ły, ten wyszedł wcze­śniej na winy­lu i kase­cie, teraz na CD. Idealnie pasu­je do Zoharum i jed­no­cze­śnie wycho­dzi poza jego pro­gram. NNHMN mają bar­dzo wła­sne brzmie­nie. Ciemna elek­tro­ni­ka i mięk­kie tech­no, rów­ny gęsty rytm, szes­nast­ki i arpeg­gia, tłok w gór­nej czę­ści pasma, do tego udu­cho­wio­ny głos (i tek­sty) Lee. Siedzi w tym jakiś rytm zie­mi, pier­wot­ny huma­ni­stycz­ny rys – jak­by dzia­ło się to w trze­wiach zaku­rzo­nych, pustych katedr.

Ols „Widma” * (Pagan). Mrok, chłód i gotyk wize­run­ko­wo, ale pod wzglę­dem muzycz­nym kli­mat fol­ko­wy, leśny, pełen emo­cji i cał­kiem róż­no­rod­ny. Jeśli ktoś koja­rzy fol­ko­wą, udu­cho­wio­ną odno­gę wytwór­ni Karrot Kommando, to Ols (czy­li Anna Maria Oskierko) w jakimś sen­sie się­ga w te rejo­ny. Robi uro­czy­sty neo folk + 300% har­mo­nii wokal­nych, co brzmi u nas bar­dzo ory­gi­nal­nie. Nawet wada wymo­wy przechodzi.

Palcolor „Palcolor” * (wyd. wła­sne). Artysta z wio­sną jakiś bar­dziej wner­wio­ny, mate­riał został nagra­ny już w mar­cu, więc może po pro­stu odzwier­cie­dla cza­sy. Kolory mniej paste­lo­we niż zwy­kle, a kształ­ty bar­dziej kan­cia­ste, jakoś w stro­nę Dwurnika mi idzie ta pły­ta. W stro­nę tro­chę inne­go Mazutu – mrocz­nie i bitowo.

Passepartout Duo „Vis-a-Vis” ** (AnyOne). Dopiero w maju zaczą­łem tego słu­chać (dzień band­cam­pa) i prze­stać nie mogę. Szwajcary made in China. Studium ana­lo­go­we­go ryt­mu i raczej nie ana­lo­go­we­go oddźwię­ku, pogło­su – dwie wie­lo­czę­ścio­we kom­po­zy­cje, w sumie 35 minut – któ­re nie­po­strze­że­nie prze­mie­nia się w dia­log melo­dyj­nych ude­rzeń z opa­da­ją­cy­mi syn­te­za­to­ra­mi i szmerami.

Próchno „Niż” ** (Don’t Sit On My Vinyl). Pierwsze Próchno bar­dziej sza­no­wa­łem, niż mi się podo­ba­ło, teraz poczu­łem przy­jem­ność. Jasne, że to są bul­go­czą­ce bagna i tru­ją­ce wyzie­wy, ziar­no może uwie­rać w ucho, ale „Niż” sta­no­wi dla mnie nie­spo­dzie­wa­ny pokarm dla duszy. Czuję się zasko­czo­ny i pokrze­pio­ny. Szacuneczek. [wię­cej tu]

Shabazz Palaces „The Don of Diamond Dreams” ** (Sub Pop). Już nie pamię­tam, któ­ra z ich poprzed­nich płyt wbi­ła mnie w zie­mię, ale to duo raper-pro­du­cent koja­rzy mi się moc­no z Synami. Jest malow­ni­cze, fil­mo­we, kreu­je sytu­acje spo­za płasz­czy­zny muzycz­nej. Ciemne, buczą­ce basy, suche bęb­ny i w tym w środ­ku trud­ne do powtó­rze­nia buja­nie. W tek­stach sytu­acje miej­sca­mi bar­dzo oso­bi­ste, rodzinne.

The Strokes „The New Abnormal” * (Cult). Kolejna pły­ta zespo­łu, któ­ry będzie pamię­ta­ny za naj­wcze­śniej­sze doko­na­nia. Jednak moment zmę­cze­nia gita­ra­mi zawsze jest cie­ka­wy. W tym sen­sie sen­ty­men­ty The Strokes nie­śmia­ło idą w podob­nym kie­run­ku co np. mło­dzia­ków z The 1975.

Thundercat „It Is What It Is” * (Brainfeeder). Zawsze cie­ka­wie posłu­chać, co nowe­go robi jeden z naj­cie­kaw­szych arty­stów wśród kali­for­nij­skich piesz­czo­chów dzien­ni­ka­rzy. Basista i woka­li­sta, któ­ry miał znacz­ny udział w suk­ce­sach Kendricka Lamara, robi to samo co zwy­kle: wszyst­ko pra­wie. Szaleńcze tem­pa, gład­kie woka­le, żywa muzy­ka gra­na tak, jak­by uro­dzi­ła się w kom­pu­te­rze. Było już, ale i tak imponuje.

TOPS „I Feel Alive” * (Tops Musique). Nic wię­cej ponad sym­pa­tycz­ność, ale i ona może się przy­dać w tych smut­nych cza­sach. Zabawa w gita­ro­wy nie­za­leż­ny pop, deli­kat­ny i prze­ter­mi­no­wa­ny (a np. dość podob­ne pio­sen­ki The Smiths sprzed 35 lat wciąż bywa­ją aktu­al­ne). Cieszmy się z TOPS teraz, bo za parę mie­się­cy ślad po tej pły­cie nie zostanie.

Wilma Archer „A Western Circular” ** (Domino). Tę wie­lo­kie­run­ko­wą, pio­sen­ko­wo-jaz­zo­wą pły­tę o życiu i pętlach, w któ­re wpa­da­my, Will Archer (bo to facet, współ­pra­cow­nik Nilüfer Yanya) two­rzył pięć lat. Jest kon­tra­bas, wio­lon­cze­la, elek­trycz­na gitar­ka i per­ku­sja, ale też bity. Wśród gości: MF Doom, Laura Groves, Sudan Archives i Sam Herring z Future Islands. Piosenka mie­sią­ca: „Decades”.

Yves Tumor „Heaven to a Tortured Mind” ** (Warp). Duże, prze­bo­jo­we gra­nie, cza­sem gło­śne i jazgo­tli­we, cza­sem spo­koj­niej­sze, ale cały czas prze­gię­te, prze­bo­ga­co­ne i… wresz­cie cha­rak­ter­ne, wła­sne. To będzie kla­sycz­ne dzie­ło Tumora – czwar­ta pły­ta czar­ne­go turyń­czy­ka mnie przekonała.

 

Podobne wpisy

Leave a Reply