Stratę czy zysk prezentują okładka i tytuł albumu Transkapeli? Czy lepsze gorące, barwne pola kukurydzy i słoneczników, czy pobudzające wyobraźnię zimne pola sztucznych świateł?
Gdy czasem nocą podróżuję samolotem, z ciekawością oglądam te współczesne migotliwe pola. Za to w podróży pociągiem nie ma nic lepszego, niż obudzić się świtem, gdy za oknem z mgieł wyłaniają się pola uprawne, a wyładowane luksami miasta są daleko jak nigdy.
Podróżowanie w dalekie krainy nie jest obce Transkapeli. Zespół, który trzy tygodnie temu dostał nagrodę marszałka województwa warmińsko-mazurskiego, ma o wiele szersze pole rażenia. Jego nagrania zdobywały nagrody i wyróżnienia ogólnopolskie, miały edycje zagraniczne, a Transkapela koncertowała na całym świecie. Sama muzyka grupy też kojarzy się z podróżą. W 2005 r. Monika Żmijewska o debiutanckiej płycie Transkapeli pisała w „Wyborczej”:
„Wyobraźmy sobie, że czas cofnął się o 100 lat. Wyobraźmy sobie karpackich klezmerów wędrujących przez polskie, słowackie, ukraińskie i rumuńskie wioski – Transkarpatię. Wyobraźmy sobie, jak – na jarmarku, weselisku, w karczmie – wywijają na skrzypeczkach, biją zapamiętale w cymbały, doprowadzają tańczących do ekstazy. Czy też – rzewnie grając – do cna ich roztkliwiają...”.
Ten obraz w głównej mierze jest aktualny. Już ponad dziesięć lat gra Transkapela, składając hołd bogatej i różnorodnej muzyce Karpat. Muzycy na czele z głównym kompozytorem Robertem Wasilewskim odwołują się do muzyki węgierskiej, huculskiej, żydowskiej, romskiej, ale nie tylko. Coraz więcej w niej współczesności, i to najwyższej próby. Poczesne miejsce w estetyce Transkapeli zajmuje też improwizacja.
Partie smyczków, na których grze zbudowana jest dramaturgia całej nowej płyty, w utworze „Neonova” mają solidny fundament w jazzującej grze sekcji rytmicznej, a w główną rolę wstępują tu także cymbały. Jazzowa jest też formuła obejmowania przywództwa tego stada instrumentów w kolejnych solówkach (co czyni nawet kontrabasista Franciszek Pospieszalski). Na całej płycie gościnnie gra jazzowy puzonista Michał Tomaszczyk.
Sporo nowoczesnego i lekkostrawnego jazzu jest w „Mare la Masa Mare”, w którym smyczki wprowadzają akustyczną część z partią fletu, mocno funkową perkusją i trąbami. Dopiero na zakończenie dęte krótkimi „okrzykami” wywołują smyczkową ramę utworu. Świetna kompozycja! Za chwilę przypływa kontemplacyjny, oparty na cymbałach i szemrzącej, burdonowej nucie basu „Neon C”. To spowolnienie rozpędzonej orkiestry przychodzi w idealnym momencie albumu, tuż przed zawadiacką „Swing Horą”, gdzie ciężar gry raz jeszcze biorą na siebie smyki. Źródła tych dwóch utworów są w Mołdawii, czytam we wkładce do płyty.
Wiodącą partię we frywolnym „Kawale” gra kaval, rodzaj fletu. A co się dzieje w połowie trwającej blisko dziewięć minut „Staromodnej kępki”! Utwór gubi zwykłe etniczne brzmienie i rusza z ziemi w chmury, najpierw stłumiony, później rozpogłosowany jakby rękoma niewidzialnego dubowego producenta. Odarty ze współczesności? Na wskroś współczesny? Z Transkapelą łatwo stracić rachubę czasu i zostać tak z rozdziawioną gębą.
Zespół ma solidną pozycję wśród etnowców, szanuje tradycję, więc reprezentuje Polskę w świecie, ale wychodzi stąd do czegoś nowego i nieoczywistego. Z bezsłownymi utworami pełnymi kunsztownych zagrywek smyczków i jazzowego swingu Transkapela przyznaje słuchaczowi istotniejszą niż Południca! rolę uczestnika. Mówi się, że książka zaczyna istnieć dopiero, gdy ma czytelnika. Tak samo jest z płytą „Neon Lights” – są setki wariantów jej opisu.
Tekst ukazał się 23/11/14 w Wyborcza.pl/kultura