Menu Zamknij

Tag: Vreen

Vreen – szwartyszaroszarny

18 utwo­rów śred­nio po dwie minu­ty, bar­dzo mało słów i muzy­ki. Zaczyna się od „v1”, moc­ne­go punk­tu albu­mu – kośla­wy bit, kla­wi­szek, gitar­ka, ban­jo i (zga­du­ję) czaj­nik z gotu­ją­cą się wodą, lek­ki roz­strój instrumentów.

Poto & Aby – Futbol nie zbawi świata

Nigdy nie myśla­łem, że fut­bol może zba­wić świat, ale wie­rzy­łem, że muzy­ka może nam ura­to­wać życie. Czego zresz­tą (jesz­cze) nie zro­bi­ła. Poto & Aby to szyld pół­a­ma­tor­skie­go czy może lepiej napi­sać domo­we­go pro­jek­tu, w któ­rym za muzy­kę, tek­sty, instru­men­ty i śpiew (on sam pisze: jęki) odpo­wia­da jeden czło­wiek – Przemek Tymiński. Pomaga mu żona Agnieszka, czę­sto przej­mu­ją­ca głów­ny wokal.

Czechoslovakia – Made in

Fajna nazwa i bar­dzo dobry sin­giel z nie­tra­gicz­nym wideo są naj­więk­szy­mi atu­ta­mi tej pro­duk­cji. Wyobrażałem sobie wię­cej – dla­te­go że pole­ca to Vreen, któ­ry zna się na rze­czy. Nie ma prze­ło­mu, ale też nie ma tra­ge­dii, za to jest kon­se­kwen­cja i wyni­ka­ją­ce z niej kło­po­ty i atrakcje.

Podsumowanie 2011

Robert Sankowski zor­ga­ni­zo­wał w „Gazecie” gło­so­wa­nie na naj­lep­sze pły­ty 2011 roku i musia­łem wziąć w nim udział. Nie lubię brać udzia­łu, bo nie da się wszyst­kich płyt wycho­dzą­cych w cią­gu roku wysłu­chać z rów­ną uwa­gą, a mi nie uda­ło się nawet dotrzeć do wszyst­kich cie­ka­wych. Czyli mia­łem wybrać dzie­sięć dobrych płyt pol­skich i uło­żyć je w kolej­no­ści od naj­lep­szej do naj­gor­szej, a następ­nie to samo zro­bić z pły­ta­mi zagranicznymi.

Vreen – Good luck ro-Man, good luck Witch

Lubię tę rzad­ką w Polsce kom­bi­na­cję: arty­sta mają­cy poczu­cie humo­ru ma też poczu­cie melo­dii. Nie ma prze­gin­ki w sen­sie sła­bych żar­tów. Jednocześnie jed­no­znacz­nie Vreen, gło­wa i nogi kil­ku czy kil­ku­dzie­się­ciu nad­mor­skich pro­jek­tów, daje tu pokaz swo­jej jedy­no­ści, odręb­no­ści. To duża sztu­ka, zwłasz­cza gdy do gra­nia zapra­sza się paru ład­nych muzyków.

In The Name Of Name – s/t

Bardzo dobra jest pły­ta In The Name Of Name, tyl­ko trud­no coś o niej napi­sać. Nie ma mody na gita­ro­we zespo­ły nawią­zu­ją­ce do lat 70., nie wypa­da o nich pisać dobrze, a zawo­do­wi kry­ty­cy twier­dzą, że Malkmus nagry­wa świet­ne płyty.