Trzy piosenki plus remiks i nagranie koncertowe składają się na pierwsze dzieło żywieckiego kwartetu Sonbird, młodej nadziei sceny songwriterskiej.
Muzyka jest mało odkrywcza – popowa, natchniona, podsycona patosem – ale nagrana zawodowo. Brzmi przyjemnie. Również teksty nie zaskakują: ich autorami jest aż trzech muzyków, którzy napisali o potrzebie samotności, znajdowaniu w sobie odwagi, o kobiecie, która „zmieniła to, co złe”. Byłoby to sztampowe nagranie dla trochę nieśmiałych, ale rozmarzonych dziewcząt. Byłoby, gdyby nie dwie kwestie.
Głos Dawida Mędrzaka jest dość przeciętny, a sposób śpiewania nuży – jest słabowity, wyzuty z emocji, zniechęcony. Razi mnie też potrzeba używania w tekstach trybu rozkazującego wobec kobiet (np. „Rozpuść włosy i zacznij żyć” w utworze „Ląd”). Sprytna jest zwłaszcza fraza „spakuj nas, pojedźmy na Hel, już od lat nie widziałaś mew” (utwór „Głodny”). Doceniam wykrycie nowych słów do rymów męskich, przemycenie informacji o tym, że bohaterowie mieszkają już razem, ale irytuje mnie to, że decyzję podejmuje mężczyzna, a procedura pakowania zostaje po stronie kobiety. Czy autorzy tekstów słyszeli o „czarnym proteście”? Swoją drogą mewy fruwają np. nad Warszawą, jak pewnie nad każdym większym miastem. Gdyby więc adresatki piosenki nie miały ochoty na wyprawę na Hel, na pewno poradzą sobie same, bez zespołu Sonbird.
Tekst ukazał się 4/9/18 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji