Trzeci solowy album wokalisty Comy jest reklamowany jako „płyta niemożliwa i utopijna, płyta – wyzwanie (...) To zapis artystycznych poszukiwań twórcy balansującego na granicy muzyki rockowej, sztuki teatralnej i medialnego mainstreamu”.
„J.P. Śliwa” ma łączyć różne dziedziny sztuki. Muzycznie jest rockową operą, centralną postacią jest tu 35-letni Jan Paweł Śliwa, nieradzący sobie z życiem emigrant, a towarzyszą mu m.in. zespół Dzieciaki eŚ. (z Chochołem i Wernyhorą w składzie) i dziennikarka z autystycznym synem. Płyta jest zapakowana w 70-stronicową książeczkę zawierającą grafomański „Dramat w 12 scenach”. Po stronie plusów – muzyczna współpraca z perkusistką-pianistką Olą Rzepką (Drekoty), Adamem Marszałkowskim z Comy i wokalistką Cosovel.
Rogucki ucieka daleko od Comy – sięga po różnorodne, często syntetyczne brzmienia. Ma dużo pomysłów. Na przykład „Ludzkie wrony”: zaczynają się minutową serią zgrzytów i trzasków, po paru sekundach mocnego rytmu następuje gładka piosenka z akustyczną gitarą i tekstem, w którym Roguc, nie wiedzieć czemu, sypie słowami z literą „ż” („porażony żądzą żniw”). I z powrotem: mocny rytm, pauza, łagodna zwrotka, komputerowa wstawka, minuta zgrzytów. I wtedy intrygujący fragment: „Och, jak źle się czuję, kiedy się czuję źle/ nic się nie rymuje, nawet wiersze”. To naprawdę dobry moment, ale przez większość utworu nie wiadomo, dokąd to zmierza i po co. Razi patos, ale do niego u wokalisty Comy dawno już przywykliśmy.
Rogucki, z wykształcenia aktor, w dramatycznych recytacjach i patetycznym śpiewie czuje się jak ryba w wodzie. Wydaje się jednak, że „J.P. Śliwa” byłby lepszy, gdyby popracować nad nim z renomowanym producentem (nazwiska producenta w książeczce nie ma). Bo tak – wyszedł chaotyczny zbiór piosenek w różnych stylach. „Całuj się” trochę w stylu Janerki, rockowa ballada „Mama 01” czy cichutki finał „Płyń” (z Cosovel) są dobre, działają. Ale całego „J.P. Śliwę” trudno uznać za przełom.
Tekst ukazał się 17/11/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji