Menu Zamknij

Football EP (różni wykonawcy)

Zrobiłem sobie pre­zent na Gwiazdkę – dorwa­łem na ryn­ku wtór­nym epkę z kowe­ra­mi sta­rych dobrych pol­skich pio­se­nek o pił­ce noż­nej. Cztery pio­sen­ki i czte­rech wyko­naw­ców odgrze­wa­ją­cych te kotle­ty cza­sem bra­wu­ro­wo, cza­sem popraw­nie. Those glo­ry, glo­ry days of Sissy Records. Płytka tak zapo­mnia­na, że jej okład­kę moż­na zna­leźć chy­ba tyl­ko na aukcjach internetowych.

Mum – Yesterday Was Dramatic, Today Is OK

Przed świę­ta­mi mie­li­śmy tro­chę mro­zu, krzyn­kę śnie­gu, nasta­wi­łem więc ucho na Islandię – ostat­nio gru­pa stam­tąd, Mum (zda­rza się pisow­nia múm), wyda­ła nową, pią­tą pły­tę. O niej napi­szę wkrót­ce, bo mi się nawet podo­ba, przed świę­ta­mi słu­cha­łem jed­nak sta­re­go dobre­go „Yesterday”. Okazja czy­ni zło­dzie­ja, dwa sło­wa o takim sta­ro­ciu nie zaszko­dzą, a chciał­bym jakoś upo­rząd­ko­wać swo­je myśli, zanim oce­nię, dokąd dotarł zespół przez te osiem lat.

Raphael Saadiq – The Way I See It

Podobizna Raphaela Saadiqa na okład­ce budzi naj­gor­sze oba­wy co do zawar­to­ści muzycz­nej jego pły­ty. Elegancki czar­no­skó­ry oby­wa­tel z natchnio­ną miną Śpiewa. Pod kra­wa­tem, w rogo­wych oku­la­rach, uwiecz­nio­ny w ruchu sce­nicz­nym. Czyli: jesz­cze nie słu­cha­łeś, a już wiesz. Soulowe poście­ló­wy, wyzna­nia z ręką na ser­cu, kse­ro raczej z lat 60. niż 70. Nie tak źle, ale wszyst­ko już było.

Blade Loki – Torpedo los!!!

To oni jesz­cze gra­ją? Płyty nagry­wa­ją? Blade Loki wyświe­tli­ły się w poło­wie lat 90., śpie­wa­jąc zalot­ny utwór o tym, że „mło­dzież ole­wa Front Narodowy”. Strasznie daw­no. Wtedy jesz­cze wstaw­ki mię­dzy kawał­ka­mi śmie­szy­ły. Co się sta­ło z dziew­czy­na­mi, co Grabaża kocha­ły, czar­ne T‑shirty mia­ły, na pamięć zna­ły „Tatę Kazika”? Łza się im w oku zakrę­ci nad naj­now­szą pro­po­zy­cją wro­cław­skiej eki­py, czy raczej przej­dą na dru­gą stro­nę ulicy?

Metro Station – Metro Station

Metro Station wyda­li swój self titled debiut już dwa lata temu. Teraz, pół roku po Wal-Mart Edition, przy­szedł czas na euro­pej­skie wyda­nie ich pły­ty. Niestety, w porów­na­niu z super­mar­ke­to­wą edy­cją ame­ry­kań­ską euro­pej­scy słu­cha­cze zosta­li pozba­wie­ni jed­ne­go utwo­ru bonu­so­we­go. Ubytek, jak sobie wyobra­żam, nie­wiel­ki, bo pły­ta z grub­sza brzmi jak jeden kawa­łek i wła­ści­wie trud­no napi­sać o niej coś wię­cej ponad to, że jest nud­na. Plusem jest to, że trwa wszyst­kie­go 40 minut. Prawie jak Pixies...