Menu Zamknij

Dagadana – Maleńka

Magnetyczne! Bez cepe­lii, bez paź­dzie­rzo­wej ludo­wi­zny Daga Gregorowicz, Dana Wynnycka i Miko Pospieszalski zgłę­bia­ją melo­dyj­ność i śpiew­ność języ­ków ukra­iń­skie­go i pol­skie­go oraz ich wspól­ność, prze­ni­ka­nie się. Czar i pozy­tyw­na ener­gia pły­ną­ce z tego nagra­nia pole­ga­ją nie tyl­ko na uży­ciu zabaw­ko­wych instru­men­tów, pozy­ty­wek itd., oraz „świet­nej zaba­wie przy nagry­wa­niu płyty”.

Muniek – Muniek

Zygmunt Staszczyk zaty­tu­ło­wał swą pierw­szą solo­wą pły­tę „Muniek”. Tytuł świad­czy o tym, że chce być mło­dy, chce być tym, kim był daw­niej. Zawsze Muniek. Nagrał pły­tę ze sta­rym kum­plem Jankiem Benedkiem z pierw­sze­go war­szaw­skie­go wcie­le­nia T.Love („Pocisk miło­ści”, „King”). W macie­rzy­stym zespo­le Muńka ponoć męczy ostat­nio nad­miar odpo­wie­dzial­no­ści, teraz powsta­ła pły­ta, na któ­rej oddał wszel­kie pre­ro­ga­ty­wy Benedkowi, jego są tyl­ko tek­sty. Można chy­ba mówić o pró­bie powro­tu do sta­rych dobrych czasów. 

Muchy – Notoryczni debiutanci

Wyciąganie z trum­ny gru­py Lady Pank (na debiu­tanc­kiej pły­cie Much) było pomy­słem ryzy­kow­nym, lecz krót­ko­no­gim. Schowanie zwłok na powrót do kryp­ty jest pomy­słem dużo lep­szym. Muchy wciąż tań­czą, to świet­nie, ale już ina­czej od Janusza i Janka z cza­sów chwa­ły. Gitarowy, bry­tyj­ski zespół spe­cja­li­zu­ją­cy się w sin­glach dzię­ki pro­duk­cji Marcina Borsa i coraz więk­sze­mu doświad­cze­niu Piotra Maciejewskiego pod­ra­so­wał się elek­tro­ni­ką („Przesilenie”, „’93”) i jest jesz­cze bar­dziej prze­bo­jo­wy niż na debiucie.

Sade – Soldier Of Love

Ach, te czar­no­skó­re woka­list­ki o aksa­mit­nych gło­sach – są ich dzie­siąt­ki tysię­cy, do tego jesz­cze spo­ro zdol­nych naśla­dow­czyń. Sade to kla­syk nad kla­sy­ki, pięć dych już skoń­czo­ne... A tu pro­szę – ocza­ro­wa­nie. Love w tytu­le już trze­ci raz z rzę­du – i wresz­cie rzecz cudow­nie pew­na, moc­na i natu­ral­na. Nie na ska­lę Sade, lecz na ska­lę światową.

Mananasoko – Uwaga kanibalizm

W Sopocie jest chło­pak, gra na skrzyp­cach i śpie­wa raczej wyso­ko – jed­no i dru­gie prze­twa­rza elek­tro­nicz­nie. Na osiem­na­sto­mi­nu­to­wej pły­cie nad żywio­łem pomógł mu zapa­no­wać pro­du­cent Piotr Pawlak. Maciej Wojnicki wie, co robi, jest cha­rak­te­ry­stycz­ny od A do Z. W dwóch skraj­nych kom­po­zy­cjach („Uwaga” i „Kanibalizm”) malu­je bez słów obraz miło­ści, aż po grób, czy­ni to sztuć­ca­mi unu­rza­ny­mi we krwi uko­cha­nej oso­by, tak natu­ral­nie, że słu­cha­jąc tego, wraż­li­wy czło­wiek odczu­wa głód – miłości.

Andruchowycz i Karbido – Cynamon (z dodatkiem Indii)

Największe lite­rac­kie nazwi­sko Ukrainy prze­ło­mu XX i XXI wie­ku zno­wu nagry­wa. Druga część try­lo­gii „Samogon” – „Cynamon” – „Absynt” Jurija Andruchowycza i Karbido muzycz­nie odwo­łu­je się do psy­cho­de­lii, elek­tro­ni­ki i postroc­ka. Zespół sie­je nie­po­kój, pogło­sy, sło­wa poety wywo­łu­ją dzi­wa­dła, mary, kar­mią wyobraź­nię miej­ską legen­dą i groź­nym „nie mogę zasnąć, nie mogę się obu­dzić”. Oprócz same­go „Cynamonu” są jesz­cze „Indie” – dołą­czo­ny do albu­mu na płyt­ce mini-CD pię­cio­czę­ścio­wy utwór, 20 minut podró­ży do zie­mi nie­zna­nej. Dla nie­na­sy­co­nych daniem głów­nym w sam raz.