Ulubiony wujaszek rock and rolla z okazji premiery albumu Foo Fighters otworzył pub, zrobił własny festiwal, a jako perkusistę zatrudnił... Sir Paula McCartneya.
Foo Fighters to jeden z największych rockowych zespołów świata. Nie świadczy to najlepiej o rocku, że rządzi nim 48-letni perkusista. Założyciel grupy Dave Grohl już jako 21-latek bębnił w Nirvanie, nagrał z nią kultowe płyty „Nevermind” i „In Utero”. Od zawsze na boku komponował własne utwory. Po śmierci szefa Kurta Cobaina w 1994 r. stanął na czele Foo Fighters jako gitarzysta i wokalista. Mówił wtedy: „Zamierzam to robić góra do 33. urodzin”.
Trochę się zagapił. – Nie sądziłem, że skończę na festiwalu rockowym z cholernymi siwymi włosami w brodzie, ale tak jest. No i w porządku – kwituje teraz w okładkowej rozmowie z magazynem „Rolling Stone”. Okazją jest dziewiąta płyta Foo Fighters „Concrete and Gold”.
A jeszcze półtora roku temu Grohl zawiesił działalność grupy. Nie mógł dojść do siebie po złamaniu nogi w trakcie koncertu. Dokończył trasę, używając specjalnego „tronu”, który pozwalał mu śpiewać i grać, ale długo nie mógł chodzić i wydawało się, że ma dość rocka. Chyba nikt w to nie uwierzył.
Wyobrażenie o statusie Dave’a Grohla dają nazwiska dwóch artystów, którzy goszczą na „Concrete and Gold”. Obaj zapisali piękną kartę w boysbandach różnych epok. Pierwszym jest beatles Paul McCartney, który w jednym z utworów zagrał na... perkusji. Grohl traktuje sprawę osobiście. – Jestem muzykiem wyłącznie dzięki Beatlesom. Uczyłem się grać na ich utworach – twierdzi. – Dziś Paul to mój kumpel, znamy się od lat.
Drugim gościem jest piosenkarz i aktor Justin Timberlake, który wieki temu z Klubu Myszki Miki wypłynął na szerokie wody dzięki grupie ‘N Sync. Justin na własną prośbę dostał do zaśpiewania chórki w jednym z utworów.
Grohla lubi i chce znać każdy. Od dawna nie musi odcinać kuponów od sławy Nirvany. Nie wypuszcza taśmowo bestsellerów (rekord Foo Fighters to ok. 2,5 mln sprzedanych egzemplarzy albumu „The Colour and the Shape” z 1997 r.), ale wyrobił sobie markę luzackiego wujaszka rock and rolla.
Foo Fighters na nowym albumie nie wymyślają prochu. Liczą się ostre gitary, refren do wspólnego śpiewania czy dziki – jak na 50-latków – wrzask. Spora kompresja dźwięku sprawia, że część piosenek brzmi jak muzyka do filmu o robotach i superbohaterach, inne jak spowolnione Motörhead. Na szczęście bez względu na tempa granie Foo Fighters jest pełne energii.
Producent Greg Kurstin (współkompozytor słynnego „Hello”) nasycił płytę chórkami, harmoniami, ale to starzy dobrzy Foo Fighters, spece od kontrastu cicho/głośno, co pokazują single „Run” i „The Sky Is a Neighborhood”. Nawet lepiej wypadają lżejsze piosenki, choćby „The Line”, „Dirty Water”, bitelsowskie „Happy Ever After (Zero Hour)” czy śpiewane przez perkusistę Taylora Hawkinsa „Sunday Rain” (za perkusją zasiadł McCartney). Kompozycja tytułowa ma cechy oksymoronu – to rock progresywny, który nie wywołuje mdłości.
Grohl ucieleśnia rocka w starym stylu, ale bardzo się rozwinął pod względem aranżacji, harmonii wokalnych, kontrapunktu. – Uwielbiam granie w zespole, ale niekoniecznie chcę grać w alternatywnym zespole z lat 90. do końca życia – powiedział kiedyś. Może nawet bardziej niż muzykiem jest obecnie strażnikiem dziedzictwa, rodzajem kuratora. Lubi nieoczywistych gości: chórki na „Concrete and Gold” śpiewają Alison Mosshart z indierockowego The Kills i tenor Shawn Stockman, weteran z Boyz II Men.
Sam lider Foo Fighters – poza Nirvaną – bębnił z legendami: Killing Joke, The Prodigy, Nine Inch Nails, Queens Of The Stone Age, był w supergrupie Them Crooked Vultures. Zagrał na gitarze na płycie Davida Bowiego i wyreżyserował miniserial „Sonic Highways” o źródłach amerykańskiej muzyki.
Pozostając „zwykłym gościem”, Grohl umiejętnie robi wokół siebie zamieszanie. Z ciuciubabką pod hasłem „kto jest zaskakującym gościem na nowej płycie” trochę przesadził. 7 października odbędzie się jego własny 12-godzinny festiwal Cal Jam z udziałem Queens Of The Stone Age, Royal Blood czy Liama Gallaghera. A co myśleć o tym, że w dniu premiery płyty, w piątek, na kilka dni otworzy się w Londynie pub Foo Fighters? Będzie tam można wziąć udział w quizie, kupić muzyczne pamiątki czy uderzyć w tzw. puchara.
Czy miejsce w jądrze rockowego światka Grohl zajmuje z przyzwyczajenia lub dla pieniędzy? Jestem przekonany, że nie. Dla niego liczy się przede wszystkim zabawa i granie. Rzucił szkołę już jako 17-latek, by pojechać w trasę ze swoim pierwszym poważnym zespołem, hardcore’owym Scream. Dziś występuje dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi, ale rock go nie zniszczył. W czasach Nirvany nauczył się omijać heroinę szerokim łukiem, ma trójkę dzieci i świetne relacje z 79-letnią mamą Virginią, która wydała ostatnio książkę złożoną z wywiadów z innymi sławnymi muzykami. Z ulgą stwierdzam, że ta płyta Grohlowi się udała. Da radość nie tylko grającym na niej muzykom, ale też słuchaczom.
Tekst ukazał się 29/9/17 w „Gazecie Wyborczej”, a wcześniej w portalu, gdzie można znaleźć więcej recenzji