Wydawca twierdzi, że to Wojaczek a la Depeche Mode. No niezupełnie. Trzeba by uznać, że Michał Karnowski legendarnym tekstem o „żelaznym kanclerzu” osiągnął status Wańkowicza XXI wieku.
Może poza „listem do królowej Polski” Fonetyka gra bowiem piosenki miękkie, bez napięcia, konfliktu. Syntezatory dają szerokie tło kojarzące się z latami 80., „Mówię do ciebie cicho” wywołuje z pamięci coś w rodzaju spowolnionego „Simply The Best” Tiny Turner. Gitary okiełznane. Trochę brakuje w tym odwagi, słuchacz nie dostaje w twarz Wojaczkiem, jest tylko nim głaskany. Całe szczęście, że debiut Fonetyki nie „uświęca” zanadto poety, co mogło sugerować słowo requiem w tytule.
Wokalista Przemek Wałczuk śpiewa przeciagle, bez ekwilibrystyki i dość jednorodnie, jakby przez sen. To takie rozumienie Wojaczka jako ducha, który nie może odejść, krąży. Słowa wybrzmiewają wyraźnie i beznamiętnie, ale wokalista co parę wersów omdlewa. Bardziej do rzeczy jest na początku „Czemu nie ma tancerki”, gdy po prostu wygłasza wiersz. To jest mocne. Za chwilę jednak zaczyna kręcić swoje spaghetti... Wchodzi ten gitarowo-syntetyczny pop, rozbłyskują leniwie jupitery stadionów i poezja znika. A przecież orgazmy, podła wódka, krew miesięczna, wieszanie poety proszą się o bardziej brudną, zaczepną oprawę. W wariancie minimum – o więcej różnorodności.
A tu wyścigi z grupą Manchester, płaski i nieprzebojowy, nieurozmaicony pop. Artyści chcą tą płytą zachęcać do czytania Wojaczka, a wręcz poznawać z nim słuchaczy. Świetnie wygląda się w białej koszuli i przekrzywionym wąskim krawacie, z błędnym wzrokiem, ale to nie wszystko – nie warto umierać w wieku 26 lat. Fonetyka mówi, że żyć dalej też jest trudno. Pod względem edukacyjnym nie jest źle, dobre i to, każdy kiedyś zaczynał, i tak dalej. Natomiast jeśli komuś Wojaczka przedstawiać nie trzeba, to spotkanie z Fonetyką może go rozczarować.
Z częścią materiału można się zapoznać na tej stronie
jeśli komuś wojaczka przedstawiać nie trzeba, jest w stanie operować jedynie określeniami w rodzaju żenujące, kompromitujące, a nawet barbarzyńskie. następna pewnie będzie marina z płytą „requiem dla plath” i singlem „lady lazarus”.
album nagrany został chyba na fali płyt interpretujących polską poezję („broniewski”, „kalambury”, „gajcy!”), ale woła o zastosowanie wiecznie żywej zasady „mierz siły na zamiary”. miałkość, pretensjonalność tych piosnek jest wsteczna w stosunku do tego, co na tym polu powstało w ostatnim czasie, ale zdaje się również negować świetliki, nawet te z lindą, czyli najprostsze, a jakby sięgnąć i głębiej w niszę (i niezłą poezję), to i towary zastępcze – dobre przykłady interpretacji poezji brudnej lub brudnawej, stosujące jednak decorum.
a samo nadanie albumowi tytułu „requiem...” jest emanacją przerośniętego ego, braku samokrytyki i skłonności do pompatyzmu, bombastu nawet, zupełnie nieuzasadnionego. w ujęciu tym poezje wojaczka stają się śmieszne, emoidalne, kuriozalne, co budzi mój wielki, wielki, wielki sprzeciw, który nie byłby ani większy, ani mniejszy, gdyby „requiem dla wojaczka” nagrane zostało przez feel.
dzięki za recenzję. kiwałem głową od początku do końca, ze smutkiem niestety. po Fonetyce już nie powiem: jak nie umiesz pisać tekstów, to wybierz jakieś dobre wiersze.
(gdzieś posiałem płytę Karol Schwarz All Stars, oni też pożyczali słowa Wojaczka)