To partia Davida Byrne’a – eksperymentalna. Pozwala sobie na wszystko, ale stara się zamknąć to w formule śpiewanej, melodyjnej piosenki. Wszystkie środki po temu są dozwolone. Rządzi elektronika i sample, w drugim szeregu są jednak liczne instrumenty akustyczne – dęte, strunowe, perkusyjne.
Jest na tej płycie mowa o Pacyfiku, ale nie jest spokojnie. Dużo kosmosu i międzygwiezdnych podróży: „R2D2 w przebraniu wampira/ to wciąż R2D2/ R2D2 nie może umrzeć/ niemniej jednak R2D2 ma serce”. Wiem, bo choć używany tu język jest wymyślony, to płytę zaopatrzono w tłumaczenia na angielski i – rodzimy dla jej autorów – czeski.
Ile piosenek, ile zakrętów oni biorą. Ona i On. Dwoje instrumentalistów, w tym wokalistka. Pisze się o nich często: „X na kwasie”, „Y na spidzie”. Jeśli już, to Dva są jak siostry z CocoRosie – zabawkowe, kolorowe, kruche, śpiewne – tylko lepiej nakręcone, jak zegarek. Jeszcze inaczej: Dva są dzisiaj jak Wes Anderson. Powołując się na metaforę Tadeusza Sobolewskiego: ich płyta to prezent zapakowany w 11 warstw niewiarygodnie kolorowego, pstrokatego papieru. Każdy w środku znajdzie co innego. Po tylu płytach Dva może i odpada element zaskoczenia, ale wciąż ich muzyka daje przyjemność. Jest, jak filmy autora „Kochanków z księżyca”, symetryczna, przesadzona, nowoczesna w staroświeckich dekoracjach. Dopracowana w szczegółach z żelazną konsekwencją, ale wciąż zabawna.
Płyta niedroga, a pięknie wydana – na CD, kasecie i winylu.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 21/3/14