Niczego nie jest za dużo – a jak jest, to można łatwo pominąć, bo na końcu. Cała płyta brzmi jak audycja amerykańskiego radia z lat 70., na szczęście krąży nad tą audycją duch zabawy. Oblicze Yo La Tengo jest jasne, pogodne... a niebo jest przy tym niebieskie.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.