Menu Zamknij

20 000 dni na ziemi – Nick Cave gra samego siebie

Fałszywy doku­ment czy praw­da fabu­la­ry­zo­wa­na? „20 000 dni na zie­mi” poka­zu­je hipo­te­tycz­ny dzień z życia arty­sty żyją­ce­go z wywo­ły­wa­nia dresz­czy. To pięk­ny, pla­stycz­ny film.

20tysiecyCave nale­ży do arty­stów, któ­rzy z wize­run­ku czy­nią inte­gral­ną część swe­go dzie­ła. W mate­rii fil­mo­wej czu­je się jak ryba w wodzie. Lider The Bad Seeds bywał akto­rem, pisze ścież­ki dźwię­ko­we do fabuł i sce­na­riu­sze, ma na kon­cie dwie powie­ści. Dobrze wie, jak dzia­ła kino i lite­ra­tu­ra. O swej bio­gra­fii w „20 000 dni na zie­mi” mówi: „Nie znaj­dziesz tam ani jed­ne­go praw­dzi­we­go zda­nia”. Ta wypo­wiedź wię­cej mówi o nowym fil­mie, któ­re­go jest współ­sce­na­rzy­stą, niż o wzno­wio­nej wła­śnie po pol­sku książ­ce Iana Stewarta.

Reżyserzy „20 000 dni na zie­mi” Jane Pollard i Iain Forsyth są parą, pra­cu­ją razem od ponad 20 lat. Wywodzą się ze świa­ta sztu­ki – co widać w pięk­nych, pla­stycz­nych kadrach – a ich pierw­szy duży film, wła­śnie ten o Cavie, miał budżet 800 tys. fun­tów. Zaczyna się w praw­dzi­wej sypial­ni muzy­ka w Brighton (nad­mor­skie angiel­skie mia­sto jest w tym fil­mie pięk­nie sfil­mo­wa­ne), gdzie budzi się on u boku swej żony Susie. Australijczyk z rodzi­ną poka­zu­je się jesz­cze tyl­ko w sce­nie oglą­da­nia z syna­mi „Człowieka z bli­zną”. Z per­spek­ty­wy ekra­nu śle­dzi­my ich nie­ru­cho­me twa­rze i puen­tę – chó­rem wypo­wie­dzia­ną kwe­stię Ala Pacino: „Say hel­lo to my lit­tle friend” i odgło­sy kano­na­dy. Jakby Cave chciał roz­strze­lać widzów zbyt cie­ka­wych jego prywatności.

Artysta ma już 57 lat i naj­bar­dziej burz­li­we momen­ty za sobą. Czy ma jesz­cze jakieś tajem­ni­ce? Na począt­ku zdjęć (i fil­mu) dwo­je reży­se­rów „20 000 dni na zie­mi” posa­dzi­ło Cave’a twa­rzą w twarz z wybit­nym psy­cho­ana­li­ty­kiem Darianem Leaderem. To było ich pierw­sze spo­tka­nie, trwa­ło dwa dni. Leader pytał o ojca, pierw­szą dziew­czy­nę, Boga („Jestem ate­istą, ale jest ktoś taki w moich pio­sen­kach”), sce­nę i naj­więk­szy lęk – arty­sta wspo­mniał o stra­chu przed utra­tą pamięci.

Obok twór­czo­ści pamięć to głów­ny wątek „20 000 dni na zie­mi”. Kamera razem z Cave’em scho­dzi do jego „archi­wum” wyglą­da­ją­ce­go jak labo­ra­to­rium z poli­cyj­ne­go seria­lu. Życzliwi pra­cow­ni­cy obra­ca­ją tu na wszyst­kie stro­ny sta­re zdję­cia, pusz­cza­ją nagra­nia, poka­zu­ją pamiąt­ki. Prawdziwe archi­wum Cave’a ist­nie­je w Australii, to fil­mo­we jest fan­ta­zją twór­ców fil­mu. Na widok zdjęć ze swej nory w Berlinie arty­sta powia­da: – To tu napi­sa­łem powieść „Gdy ośli­ca ujrza­ła anio­ła”, to było w 1987, rok za trud­ny, żeby zapa­mię­tać cokol­wiek. W ogó­le z lat 80. nie pamię­tam pra­wie nic. Ale natych­miast nastę­pu­je szcze­gó­ło­wa opo­wieść z nar­ko­tycz­nych ber­liń­skich cza­sów zakoń­czo­na sło­wa­mi: „Nigdy nie zapo­mnę tego gościa”.

Zupełnie jak Cave, gdy mówi o sobie, fil­mow­cy mie­sza­ją fik­cję z praw­dą. Jednak w zaaran­żo­wa­nych oko­licz­no­ściach boha­te­ro­wie roz­ma­wia­ją bez sce­na­riu­sza. Pollard i Forsyth sadza­ją Cave’a za kie­row­ni­cą auta, któ­rym podró­żu­ją daw­ni współ­pra­cow­ni­cy: aktor Ray Winstone (rówie­śnik Cave’a, grał w fil­mie według jego sce­na­riu­sza), Blixa Bargeld (przez 20 lat muzyk The Bad Seeds), wresz­cie Kylie Minogue (śpie­wa­ła z Cave’em duet „Where the Wild Roses Grow”, któ­ry dał mu zaska­ku­ją­cy suk­ces komer­cyj­ny). Ta ostat­nia mówi szcze­rze: „Boję się bycia zapo­mnia­ną i samot­no­ści”. Kylie jest boha­ter­ką naj­lep­sze­go żar­tu w fil­mie, gdy Cave gwał­tow­nie wyłą­cza radio gra­ją­ce jej hit „Can’t Get You Out of My Head”.

Z dzi­siej­szych przy­ja­ciół Cave’a zazna­ja­mia­my się z Warrenem Ellisem, któ­re­mu głów­ny boha­ter wie­zie w bagaż­ni­ku klat­kę ze sztucz­ny­mi papuż­ka­mi („Zjadłem z tobą wię­cej posił­ków niż z wła­sną żoną”, mówi Ellis). Tych dwóch oglą­da­my zarów­no od stro­ny zawo­do­wej, jak i pry­wat­nej – co daje fil­mo­wi tro­chę lek­ko­ści, bo z kolei frag­men­ty, w któ­rych Cave recy­tu­je z offu swo­je mądro­ści, bywa­ją pretensjonalne.

Pytanie, czy nar­ra­to­rem „20 000 dni na zie­mi” jest Cave czy reży­se­ro­wie. Ponoć oni zro­bi­li wszyst­ko po swo­je­mu, a arty­sta powy­ci­nał tyl­ko dłu­ży­zny kon­cer­to­we i „momen­ty, w któ­rych źle wyglądał”.

O co cho­dzi z tytu­łem? 24 czerw­ca 2013 roku (kawał cza­su po 20 000. dniu życia Cave’a) The Bad Seeds roz­po­czę­li nagra­nia swo­je­go ostat­nie­go albu­mu „Push the Sky Away”. Płyta odnio­sła naj­więk­szy suk­ces spo­śród wszyst­kich nagra­nych przez zespół, była nume­rem jeden w ośmiu kra­jach. Pollard i Forsyth jako dwu­oso­bo­wa eki­pa reje­stro­wa­li kame­ra­mi koń­ców­kę pro­ce­su kom­po­zy­tor­skie­go w angiel­skim Brighton i całą pra­cę w stu­diu we Francji. 15 godzin dzien­nie przez trzy tygo­dnie. Od zera obser­wo­wa­li np. pro­ces powsta­wa­nia pio­sen­ki „Give Us a Kiss”.

Film ma poka­zy­wać jeden dzień z życia Cave’a, ale po kil­ku sce­nach orien­tu­je­my się, że auto­rzy nawet nie uda­ją, że taki dzień mógł­by się zda­rzyć. Chodzi im raczej o to, jaki reżim pra­cy narzu­cił sobie Cave, by osią­gać arty­stycz­ne cele. Z pasją tłu­ma­czy, że uwiel­bia moment, gdy pio­sen­ka nie jest jesz­cze goto­wa, wciąż ukry­wa przed auto­rem swo­ją tajem­ni­cę, nie dając się okieł­znać: „Kiedy już zro­zu­miem daną pio­sen­kę, prze­sta­ję się nią inte­re­so­wać”. The Bad Seeds nie chcą robić cze­goś, co już umieją.

W fil­mie widzi­my cały pro­ce­der: Cave pisze pio­sen­kę, pró­bu­je ją z zespo­łem, ona się wymy­ka, pozo­sta­li człon­ko­wie zespo­łu węszą wokół jak psy. Nagrywają ją w stu­diu i wyko­nu­ją na kon­cer­cie. W koń­co­wych sce­nach fan­ki pod sce­ną drżą z emo­cji, gdy arty­sta wyko­nu­je swo­je bit­ni­kow­skie „Higgs Boson Blues”. Kładzie sobie na pier­si rękę pięk­nej dziew­czy­ny i śpie­wa cicho: „Can you feel my heart­be­at?”. Wokół cisza jak na mszy, no kicz kompletny.

A jed­nak nasłu­chu­je­my ser­ca Cave’a. Sceniczna prze­mia­na, o któ­rej z taką pasją opo­wia­da, ma w sobie coś z prze­mie­nie­nia. Kto uwie­rzy, ten doświad­czy. A film spra­wi przy­jem­ność i wyznaw­com, i bar­dziej zdy­stan­so­wa­nym obser­wa­to­rom feno­me­nu Cave’a.

Tekst uka­zał się 30/10/14 w „Gazecie Wyborczej” – w por­ta­lu wię­cej tekstów

Podobne wpisy

Leave a Reply