Wspólna płyta dwóch muzyków z bardzo ważnego dla polskiej sceny niezależnej Something Like Elvis. W latach 90. ten wyrosły z nurtu noise’owego, posthardcore’owego kwintet gości w trampkach miał niesłychaną energię, zmysł do innowacji i świetne piosenki.
Po zagranicznych trasach i trzech płytach w 2003 r. zespół się rozpadł, perkusista Bartek Kapsa z bratem Kubą, basistą i klawiszowcem, zaczął grać w Contemporary Noise (Quartet, Quintet, Sextet), gitarzysta Artur Maćkowiak z pozostałymi muzykami znalazł się w również jazzującym, ale bardziej przystępnym Potty Umbrella, gdzie grał na syntezatorach.
Scena bydgoska od tamtych czasów bardzo się zmieniła. Główną postacią został Kuba Ziołek, gitarzysta patronujący nurtowi nawiązującemu do kraut rocka. Równie mocni są jazzmani, na czele z obecnymi na płycie Tropów Wojciechem Jachną i Tomaszem Pawlickim. Maćkowiak i Bartek Kapsa nawiązują do tych zmian: eksplorują swoje pasje muzyką filmową, instrumentalną, a główną inspiracją „Eight Pieces” są krótkie filmy młodego Portugalczyka Pedro Ferreiry (które, jeśli dobrze rozumiem, muzycy ilustrowali na żywo podczas pokazów w Bydgoszczy). Potrafi on np. przechować taśmę z filmem w słoiku z ogórkami, a później gotować ją z przyprawami, środkami czystości i osobistymi przedmiotami, żeby „stworzyć intymność” i wykazać podobieństwo przygotowywania filmu do gotowania potrawy. Mieszka we Wrocławiu.
„Eight Pieces”, biorąc pod uwagę filmy Ferreiry, jest zaskakująco melodyjne i przystępne. Od pierwszych na liście, „zbyt wolnych na kraut” balladowych „Anten”, przez niepokojące, ziołkowskie w klimacie (fingerpicking) „Paper Sun”, po rozdzwonione marimbami „Some Sort Of Trouble And The New Artery” to wszystko są piosenki. Największe i jak najlepsze wrażenie robią na mnie zupełnie od siebie różne „Poseidon” i „Radiotropy”. Ta ostatnia jest uroczą melodyjką stworzoną dla maszynisty kolejki wąskotorowej. Ta pierwsza – dłuższa, wieloczęściowa opowieść – przywodzi na myśl ostatnią płytę Something Like Elvis. Artyści startują od organowego drona i w ciągu 14 minut przepływają (z udziałem wspomnianych gości) przez leniwą psychodelię, improwizację do post rocka i transu.
Z tą płytą trzeba wyjść z domu i poszukać tropów wiosny.
Tekst ukazał się 25/3/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji