Brzmienie debiutanckiego albumu kwartetu z Essex i rubieży Londynu przypomina, że na początku wieku fani gitarowego rock and rolla mieli z czego wybierać. U szczytu byli Amerykanie z The Strokes czy The Vines, a po chwili do głosu doszli znacznie lepsi The Libertines ze stolicy Wielkiej Brytanii.
The Bohicas mają podobny do tych ostatnich sznyt gitarowego boysbandu, zespołu stylowych chłopaków, których każdy krok powinna śledzić plotkarska prasa – ciekawe, czy wejdą na ten szlak przetarty przez Beatlesów. Do tego trzeba mieć nie tylko doskonałe piosenki, ale też trochę szczęścia. Wokalista londyńskiej grupy Dominic McGuinness śpiewa po prostu ślicznie, ma perfekcyjnie rockowy głos, a koledzy grają mu coś pomiędzy pop rockiem a starym rock and rollem, od MC5, przez Rolling Stones, po quasi-Stonesów w wykonaniu Primal Scream sprzed dwóch dekad. Do tego jeszcze typowo brytyjskie sekwencje akordów, czasem fortepian dodający refrenom elegancji (w wolniejszym od przeciętnego utworu z tej płyty „Only You”), harmonie wokalne, no i idealne, chrupiące przestery na gitarze czarnoskórego Dominica Johna.
Czy od The Bohicas zacznie się wielki powrót rock and rolla? John mówi: rock and roll tak, ale oglądanie się w przeszłość – nie, chcemy robić coś własnego. Jednak The Bohicas nie dają słuchaczowi poczucia odkrywania Ameryki. „The Making Of” to lekka płyta pozbawiona ideologii. Coś dla młodych gniewnych. Szkoda, że The Bohicas nie wyrobili się z premierą na początek wakacji, bo gdy zaczyna się szkoła, to na taki melodyjny rock dzieciaki mogą już nie mieć melodii. Płyta jest za długa, ale single mocne, np. „XXX” na dwóch akordach czy glamowe „To Die For”.
Tekst ukazał się 25/8/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji