W lutym zmarł 40-letni gitarzysta Riverside Piotr Grudziński. Warszawski zespół odwołał koncerty do końca roku, ale dokończył płytę. Na dwupłytowej kompilacji „Eye Of The Soundscape” znalazło się trochę materiału z wcześniejszych limitowanych wydań zespołu oraz parę nowości.
Na płycie słychać ostatnie ścieżki nagrane przez Grudzińskiego. W części utworów jego partie wykonał wokalista i basista Mariusz Duda.
Jedni widzą Riverside wśród grup grających ciężkiego rocka, dla innych ważniejsze są ciągoty progresywne. Faktem jest, że zespół operuje przede wszystkim nastrojem, trochę jak Tides From Nebula, „malarze”, którzy od piosenek i refrenów wolą majestatyczne, uduchowione kompozycje. Riverside też lubuje się w dźwiękowych pejzażach.
„Eye Of The Soundscape” jest oddechem po albumowej trylogii z lat 2009–15, a przed możliwą zmianą. Złożyły się na nią instrumentalne, ambientowe oraz elektroniczne. Część kompozycji przekracza 10 minut, choćby pierwsza „Where The River Flows” czy tytułowa, dzieło Grudzińskiego i klawiszowca Michała Łapaja – uwolniona od rockowej konwencji atmosferyczna muzyka, która może porzucić rytm, nie trzymać się kurczowo jednej skali, a przede wszystkim pobudza wyobraźnię.
Nowy miks utworu „Rainbow Trip” (z 2008 r.) eksponuje syntezatory rodem z muzyki filmowej Andrzeja Korzyńskiego, a technologiczne „Machines” pachnie Kraftwerkiem. Gitary nie są filarami, lecz podpórkami tej konstrukcji. Riverside wzbogaca swój rock progresywny o elementy ambientu, ze śpiewu zostawia tylko wokalizy – i tak jest lepiej. „Eye...” to mocna pozycja w dyskografii zespołu.
Tekst ukazał się 16/11/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji