Zanim ktoś sięgnie po książkę Remigiusza Ryzińskiego, powinien uświadomić sobie, że za wiele o Foucault się nie naczyta. Z Warszawą podobnie. Bardziej poprawnym tytułem dla tej książki mogłoby być „Homoseksualiści w czasach Gomułki”.
Autor mało pisze o Foucault, o Warszawie też umiarkowanie. Taka relacja tytułu do tematu wskazuje na to, że do czynienia mamy nie z pracą naukową czy nawet reportażem, lecz z literaturą piękną. Przyjąwszy to, łatwiej czytać. Przykład: autor rozmawia ze świadkami historii, ale lekko się z nich podśmiewa. Czasem w ogóle nie weryfikuje ich słów – czy raczej robi to wyłącznie w kluczowych momentach. Zdarza się, że z tekstu wyłania się obraz tzw. bajkopisarza, a później czytamy jego wynurzenia spisane raczej bezkrytycznie.
Wydaje się, że z książki przebija rodzaj tęsknoty za starymi czasami, za barwnością i żywiołem bycia homoseksualistą wtedy, może za niebezpieczeństwem. Inaczej: Ryziński i jego dzieło dają wyrazem brakowi zgody na to, że tamte czasy i tamto środowisko właściwie nie zostało udokumentowane. Coś podobnego (ale inaczej) robił w „Lubiewie” Michał Witkowski. Trudno pogodzić się z tym, by środowisko homoseksualistów czasów PRL‑u było nam dzisiaj znane jedynie z materiałów bezpieki, która zresztą namiętnie zbierała „haki” na gejów. Cóż, do szantażowania człowieka wystarczyła wtedy groźba, że ujawni się jego orientację.
Wielkie wrażenie robi praca wykonana przez autora, aby przygotować listę gejowskich miejsc dawnej Warszawy, nazw i adresów. To jeden z moich ulubionych fragmentów. Przy niemal każdym z nich można by dopisać: w tym miejscu mógł bywać Michel Foucault. Filozof przebywał w Warszawie mniej więcej rok, pod koniec lat 50., mieszkał w hotelu Bristol i na Chmielnej. Ryziński często pisze: tu miał blisko z domu, z pracy. Tamto miejsce było nocne, inne dzienne, leżały po drodze z ambasady do instytutu, z uniwersytetu do domu.
Książka jest pieczołowicie zredagowana, czyta się bardzo przyjemnie i płynnie. Autor jest obecny w tekście w sposób, który trudno mi nazwać. Rzadko w słowach, często w nastroju. Wydaje mi się, że nie urodził się w Warszawie, zdarza się, że coś pomyli. W redakcji też zdarzają się błędy, np. w nazwisku Nietzschego czy Nervala. Nieliczne fragmenty sprawiają wrażenie usilnie efekciarskich, o konstrukcji książki można by dyskutować, ale autor jest zwycięzcą. „Foucault w Warszawie” się udał. Ryziński wykonał numery, których się po tej książce nie spodziewałem.
Mam jedno zastrzeżenie. Głównym, w zasadzie jedynym źródłem prasowym Ryzińskiego jest „Przekrój”. Dziwny wybór, zwłaszcza że pismo wychodziło wtedy w Krakowie. Szkoda, że autor nie sięgnął po codzienne „Życie Warszawy” czy „Ekspres Wieczorny”. Może zależało mu na spojrzeniu z zewnątrz? Dobór rozmówców wskazuję coś odwrotnego, głos mają geje stołeczni.