Gdy kilka lat temu debiutowali w Polsce koncertem na Off Festivalu, nowojorczycy wydawali się niewinnymi dzieciakami. Miękki wokal z dziecięcą manierą towarzyszył gitarowej ścianie dźwięku – był to rodzaj pop shoegaze’u dla gimnazjalistów.
Dobra rzecz na początek tzw. przygody z muzyką, można się ośmielić i znaleźć rzeczy, powiedzmy, bardziej aktualne i eksperymentujące, mniej zwrócone w odległą przeszłość. Przy tym młody zespół miał nieodparty urok debiutantów. To było coś świeżego.
The Pains Of Being Pure At Heart wydali właśnie trzecią płytę długogrającą i można było oczekiwać, że objawią się na niej jako zespół z krwi i kości. Zapowiadała to całkiem niezła poprzednia płyta „Belong”. Byli tam w połowie drogi między Nowym Jorkiem a Manchesterem. Niestety, po trzech latach wreszcie do wybrzeży Wielkiej Brytanii dobili. Na „Days Of Abandon” TPOBPAH imitują brzmienie The Smiths, The Housemartins i im podobnych brytyjskich grup z lat 80. Bohaterzy tej notki stracili pazur, rozckliwili się i postanowili przypomnieć słuchaczom, że Johnny Marr grał na gitarze przepięknie. Rzeczywiście, tak było, ale żeby to udowodnić, nie trzeba 37 minut „nowej” muzyki. Wystarczy płyta „Queen Is Dead” sprzed blisko 30 lat.
Ale co właściwie złego zrobili The Pains Of Being Pure At Heart? Trudno w muzyce o coś gorszego niż nieudana kopia. Jeśli chodzi o artystyczne porażki, to łatwiej zrozumieć te poniesione przy próbie dokonania czegoś nowego. Za to jeżeli komuś blado wyszło ksero – to pytanie, po co w ogóle wydał album dokumentujący tę porażkę.
Przyjemnie się słucha przesłodzonych piosenek w rodzaju „Simple And Sure” („It won’t be easy but I know/ I simply want to be yours”) albo „Masokissed” („Eternally, internally you are free/ even if they shame you/ would you mind, when you’re mine”). Są niemal identyczne, z włączenia równocześnie kilku piosenek z „The Abandon Days” nie powstaje kakofonia: wciąż słyszymy jakby jeden utwór, to samo brzmienie, ten sam sposób śpiewania, grania, podobne skale. To brzmi jak parodia lat 80., ale niestety nią nie jest. Szkoda, byłoby ciekawiej. Jeżeli jednak biali nie potrafią skakać, to Amerykanie nie umieją grać po brytyjsku, a tym bardziej nie mają poczucia humoru.
Tekst ukazał się 13/6/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji