To dla mnie jedna z najbardziej oczekiwanych płyt tego roku. Organizm ma niesamowity, chłodny puls i świetne teksty, nieprzegadane i metaforyczne. Za obie działki odpowiada basista i wokalista Jędrek Dąbrowski.
Nie wiedzieć czemu jesienne płyty, nie tylko polskie, układają się w historię rozstań, żalu i tęsknoty. Dąbrowski pisze o tym przekonująco, wręcz rozdzierająco i trochę mam mu za złe, że mając tak świetny zespół, tak dobre aranżacje, jedzie z emocjami również wokalnie. Bardziej przekonują mnie te momenty, w których jest chłodniejszy, niż te, w których krzyczy. Te słowa mówią więcej niż krzyk: „Nasze liceum, wąskie korytarze (...) czas przeszły niedokonany ością w gardle staje/ moja pierwsza miłość z trójką swoich dzieci/ wszystkie moje marzenia (...) idę najszerszą ulicą mego miasta/ nikt mnie nie rozpoznaje”.
Dobra, dobra, nowa fala i chłód, trans i taniec do Joy Division, ale ten album ma zakręty bardziej refleksyjne, nie mniej obsesyjne („Wielki piątek”, znakomite „Maki”). Chwila przed skokiem w ciemność: „wymyślamy remonty, snujemy plany/ ołówkiem po kartce/ budujemy mosty, wyburzamy ściany// i niby wszystko dobrze toczy się/ lecz zmienia się mało/ bo kochamy się i mijamy się” („Mijamy się”).
Słuchacze ściągną z wytworniakrajowa.pl, posłuchają i zdecydują, czy i ile zapłacić.
Tekst ukazał się 1/12/11 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji