Lider poznańskich Much Michał Wiraszko już nie musi być the best, wyluzował. „Karma market” to najambitniejsza płyta Much, bardzo zaskakująca. Popieram przemianę lidera zespołu z małym zastrzeżeniem: niech nie boi się mocno pracować.
Kilka dni temu zespół Michała Wiraszki z hukiem obchodził dziesięciolecie. Na „Karma market” z trzech młodzieńców zrobiło się sześciu facetów dobrze wiedzących, jak działa show-biznes. Nowe nabytki to m.in. Krzysztof „Zalef” Zalewski oraz Stefan Czerwiński znany z młodych grup The Ploy i Terrific Sunday.
W składzie jest już czterech ludzi umiejących obchodzić się z gitarą. Tym bardziej więc brzmienie „Karma market” zaskakuje. Większość piosenek jest cicha i delikatna, co chwila odzywa się elektronika. Wiraszko w Radiu Afera powiedział wprost, że ta płyta jest sentymentalna. „Nie ma nic złego w starzeniu się”, dodał (nie: „w dojrzewaniu”, „w starzeniu się”!).
No właśnie, Wiraszko robił do tej pory wrażenie człowieka zafascynowanego rockowym mitem artysty wiecznie młodego i łobuzerskiego. Zdaje się, że odpuścił po filmie „chcecicospowiedziec” próbującym ustawić zespół w roli „niegrzecznych chłopców”. To dobrze. Czas dorosnąć.
Jak przekłada się to na piosenki? Z dziewięciu nowych utworów trzy Wiraszko napisał w języku Szekspira, co w przypadku autora tak zdolnego należy potraktować jak unik. Biorąc pod uwagę wcześniejsze działania Much, w (pozytywne) zdziwienie wprawia już piosenka otwierająca płytę, z rytmem (ale nie brzmieniem) po prostu metalowym, jakby pod Marka Piekarczyka z TSA. W słowach stuprocentowy Wiraszko: „Chce mi się milczeć o sprawach ważnych/ chce mi się krzyczeć o sprawach żadnych”. Po co angielski, jeśli miał w kajecie tak dobre teksty? Może rzeczywiście słowa przestają być dla niego istotne, a więcej warte jest zaskakiwanie kompozycjami? To z pewnością Muchom się udaje.
Tak jest z delikatnym, wręcz popowym „Tak jak dziś”. Wraca Wiraszko sprzed siedmiu-ośmiu lat, nietknięta biała karta: „Imię twoje znam od chwili, ciebie aż od dwóch” – zaczyna. W kolejnej zwrotce przegina w drugą stronę, udając starszego, niż jest: „Nie oszukasz dat, nie wejdziesz do tej samej rzeki znów”. A później dodaje: „O jutro nikt nie będzie pytał, o wczoraj nikt nie będzie pamiętał”. Ciekaw jestem, jakimi ścieżkami chodzą myśli Wiraszki, bo między konkretem a metaforą umie złapać prawdę naszych czasów. Do tego zgrabnie ubiera ją w słowa.
Jako się rzekło, przeważają smęty. Między półakustyczne „Queen For A Day” a senny „Biały walc” wcina się jednak niemal taneczny puls „Nic się nie stało”. Podkręcony przeszkadzajkami utwór ma przebojowy klimat i dość banalne słowa. Dopiero w zaskakująco ściszonym refrenie Wiraszko śpiewa mętne, ale istotne słowa o tym, jak wielką wagę przykładamy współcześnie do mierzenia i ważenia każdego słowa i uczucia: „Sto burz przeszło bokiem/ żaden zły nie zapukał do drzwi/ to wciąż tylko trochę/ a jednak nadal więcej niż my”. Muzycznie to niepodobny do ich dawnych rzeczy hit.
Podobnie mechanicznie, trochę w starym stylu Much, niczym popowy wariant Einstürzende Neubauten z tekstem Janerki, brzmi singlowe udane „Bliżej”. Tu znowu Wiraszko tworzy bądź adaptuje zasłyszany bon mot: „W końcu znowu jest za co żyć, ale nie ma za co umierać”. Ważną rolę w tej piosence odgrywa Zalewski jako drugi wokalista i klawiszowiec.
I to tyle atrakcji na „Karma markecie”. „Between The Lines” jest w klimacie Zalewskiego, a nie Wiraszki, i wypada blado. Ta para, scenicznie zgrana, ma jeszcze kłopoty z wyznaczeniem modelu współpracy kompozytorskiej. Takie spółki nie zawsze działają od samego początku, czasem rezultaty współpracy bywają kompletnie bez wyrazu, co przydarzyło się tej piosence.
Mam wątpliwości co do kilku innych utworów. Odważne porzucenie rockerki na rzecz ballad budzi szacunek, tyle że te ballady warte były cięższej pracy. Gdy wchodzi się na tereny oswojone przez Skubasa (osobiste, rockowe, rzewne, ale męskie) czy L.Stadt (pachnące country gitary i rytmy w nasyconym pomysłami „A Place”), wypada co najmniej dorównać do poziomu wymienionych wykonawców. A z tym u Much bywa różnie.
Wiraszko już nie musi być the best, wyluzował. Popieram jego przemianę z małym zastrzeżeniem: niech nie boi się mocno pracować.
Tekst ukazał się 14/10/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji