Jedna z najciekawszych grup sceny awangardowej nagrała trzeci album. Wydawcą jest wytwórnia Asfalt, której nakładem przez wiele lat ukazywały się produkcje O.S.T.R.-a czy Fisza i Emade. kIRk i hiphopowy Asfalt... Ucieczka przed etykietkami?
Na to wygląda. Płocko-warszawski tercet zredukował do minimum otoczkę: tytuły, zdjęcia na okładce. Celem jest skierowanie maksymalnie dużej uwagi na same dźwięki. Jeśli zaś chodzi o hip-hop, to może rzeczywiście więcej jest regularnych rytmów, ale bujanie, basowy szlak były w kIRku od dawna. Za tę warstwę syntetyczno-samplowaną odpowiada Paweł Bartnik, który ostatnio wydał solowy album czerpiący z estetyki techno. Trębacz Olgierd Dokalski gra krótkie, momentalne partie improwizowane, ale też dłuższe, jakby wcześniej spisane motywy (wynajduje je w ludowych pieśniach). Filip Kalinowski ze swojej kolekcji winyli dokłada zaśpiewy, jęki, rzadko słowa, częściej pełne trzasków dźwiękowe strzępy (świetny utwór „2”).
Ten nietypowy zespół – komputer, gramofon i trąbka – działa instynktownie, improwizuje, muzycy w każdy koncert czy sesję umiejętnie wprowadzają element przypadku. Uporządkowany rytm trochę to przykrywa, ale mroczny świat kIRka jest ten sam, znów kusi: opisz mnie metaforą. Uwielbiam pierwsze płyty, nowa jest dla mnie za mało dzika, zbyt wystudzona. Jednak od pierwszego, w miarę przystępnego utworu „1”, gdzie słychać nawet coś na kształt skreczy, do ostatniego, 16-minutowego „6” płyniemy z zespołem w dół czy w głąb – czego, może hip-hopu? Muzyka ogółem jest kolejno zabawą, wspólną identyfikacją, narkotykiem, sentymentem, rytuałem, punktem wyjścia do poszukiwań, wreszcie jedną z liter własnego alfabetu. Powiedzieć coś wyjątkowego w nowy sposób – tego chce kIRk, jak każdy twórca.
Im udaje się w ostatnim utworze z wokalizami Antoniny Nowackiej, ale też w środku, w dwuminutowym „3” bez rytmu, a z nieśmiałym syntezatorem, krótkim wołaniem trąbki, zgrzytem, basowym bulgotem, samplami. „6” odwrotnie, jest długi – nawet trochę za długi – i intensywny. Kobiecy głos wspaniale tu zaskakuje, nadaje świeżości mętnej, niskiej płycie, ale też trafia na najlepszy numer: ze szczególnie mocnym rytmem, z jego „obudową” wziętą ze świata muzyki awangardowej, z efektami, sonorystycznymi samplami i natrętnym kIRkowym buczeniem. Zatem krok do przodu, choć postawiony z namysłem, bo płyta nie skrzy się takimi fajerwerkami. Co dalej – zupełna abstrakcja czy piosenki?
Tekst ukazał się 30/6/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji