Jak na zespół mający w dorobku już cztery płyty studyjne, Kiev Office idzie do przodu niespiesznie, stale rozglądając się na boki. Ich hałaśliwe i melodyjne piosenki ocierają się już o perfekcję, czas więc szukać nowych wyzwań.
Od ukazania się poprzedniego albumu Kiev Office minęły blisko dwa lata. Opublikowany wtedy materiał „Zamenhofa” zawierał ledwie trzy premierowe piosenki i był rodzajem podsumowania dotychczasowej działalności. Teraz trójmiejska formacja ma zupełnie nowy program, który nagrała na setkę w kilka godzin, co w klimacie zbliża płytę „Statek matka” do koncertu. Zespół obiecywał, że wróci tym albumem do garażowych korzeni, i jest to obietnica spełniona.
W rozmowie z „Wyborczą” lider grupy Michał „Goran” Miegoń mówił: „Napisanie prostej, chwytliwej gitarowej piosenki, która nie zaginie w gąszczu innych, to w tych czasach prawdziwe wyzwanie, o wiele większe niż eksperymenty”. Taką przebojową piosenką jest choćby „Szary mistyk”, w którym raźne tempo, bzycząca gitara i niezbyt wyszukany wokal zderzają się z ujmującymi, łobuzerskimi chórkami. Podobnie wykrzyczany „Bulwar / molo” z frazą: „i choć pracujesz czasem/ spędzasz wieczór z atlasem/ skaczesz przez bulwar/ skaczesz przez molo”. Tu widoczna jest pasja Miegonia do układania „dwugłosowych” melodii, w których przeplata prostszą melodię śpiewaną z trudniejszą graną na gitarze. Słychać to też w riffowym „Statku matce”.
Z innej gliny jest ulepiony długi, mroczny „Opat”. W tym instrumentalnym utworze gdynianie przenoszą się w epokę, gdy wyobraźnię polskich artystów rozpalała brytyjska nowa fala spod znaku Bauhausu. Wściekłe „Po południu Mechowo” to już punk rock, a nawet polski punk, nie licząc może udziwnionego brzmienia gitary w solówce. Miegoń bowiem – podobnie jak Sasza Tomaszewski z Psychocukru – należy do tych polskich muzyków, którzy z ogromną lekkością i wprawą posługują się baterią efektów gitarowych. Tyle że Miegoń ma większe nawet niż Tomaszewski wyczucie absurdu, a przynajmniej lepiej przemyca je do tekstów swojej kapeli Kiev Office.
Jak na zespół mający w dorobku już cztery płyty studyjne Kiev Office idzie do przodu niespiesznie, stale rozglądając się na boki. Bardzo lubię album Kiev Office „Anton Globba” (2011), który obok przebojów „Karolina kodeina” i „Dwupłatowce” zawierał parę długich, transowych kompozycji. Dziś takich już nie nagrywają i zespół jak na debiucie „Jest taka opcja” (2009) bliższy jest paradygmatowi indierockowemu, jeszcze z uwzględnieniem shoegaze’owych czy nowofalowych upodobań muzyków. Sekcja rytmiczna Joanna Kucharska – Krzysztof Wroński zauważalnie gra coraz sprawniej, ładnie wypadają chórki, ale w muzyce nie ma przełomu. Wydaje mi się nawet, że większość kompozycji ze „Statku matki” można by powklejać na wcześniejsze płyty Kiev Office i nie byłoby słychać, że są o kilka lat świeższe. Dobrze, że choć w brzmieniu jest coraz lepiej.
Tekst ukazał się 27/10/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji