Od Happysad powinna się wreszcie odkleić etykietka rockowych harcerzy, tych od hasełka „miłość to nie pluszowy miś” z ich dawnego przeboju. Grupa dojrzała muzycznie, a Kuba Kawalec odważnie wchodzi w rewiry Marii Peszek.
Od debiutanckiego singla „Zanim pójdę” z 2004 r. Happysad był zadręczany przez młodych i gniewnych krytyków muzycznych. W gronie tych, którzy pilnie śledzili trendy w muzyce anglosaskiej, była wręcz moda na nabijanie się z „harcerskiego” czy „ogniskowego” stylu Happysad.
Muzykom ze Skarżyska-Kamiennej zarzucano, że są grzeczni. Wytykano im zrzynanie z Pidżamy Porno i pisanie naiwnych teksty – tym bardziej kłujących w uszy, im starszy był urodzony w 1978 r. wokalista Kuba Kawalec. Jego opowieści o pierwszych miłościach i rozczarowaniach robiły wrażenie napisanych z myślą o gimnazjalistkach. Po premierze każdej nowej płyty – „Ciało obce” jest siódmą w dorobku, dwie ostatnie zdobyły szczyt oficjalnej listy sprzedaży – upewniałem się, czy lider zespołu wykazuje oznaki dojrzewania. Szło powoli.
W 2014 r. do nagrania płyty „Jakby nie było jutra” Happysad zaangażował producenta Marcina Borsa, stałego współpracownika zespołu Hey i Nosowskiej, ale też Pogodno czy Lao Che. Zmieniać się zaczęła nie tyle sama muzyka Happysad – choć zdarzyły się utwory oparte na elektronice – ile podejście członków grupy do komponowania. Żniwo z tamtego zasiewu zespół zbiera na wydanym właśnie albumie „Ciało obce”.
Od początku mowa jest o miłości, ale mieści się w tym wstydliwa miłość własna. „Jakie to musi być złe/ kiedy próbuję być groźny na zdjęciach” – śpiewa Kawalec w króciutkim „-1” nagranym późną nocą przy ognisku.
To wzięcie w nawias złośliwych etykietek sprzed lat (przy ognisku!) jest niezłym sposobem na ich pozbycie się. Na podobnej zasadzie Kawalec zrzuca z siebie, jak wąż skórę, hasło „miłość to nie pluszowy miś”. Teraz śpiewa: „Miłość/ a co to takiego/ zapomniałem” („Czwarty dzień”).
Tematy damsko-męskie, relacjonowanie małych związkowych nieszczęść nadal zajmują poczesne miejsce w liryce Kawalca. Najtańsze nawiązanie do starej, już niewiarygodnej poetyki to: „a ja kiedy w lód się zamienię/ to bardzo wolno topnieję/ i od razu już wiem/ znów na dupskach pojedziemy w dół/ ze ślizgawki co się zrobi z naszych łez” („Heroina”).
Są jednak nowe sposoby opowiadania. Bohater funkowego „Idę” to maczo zupełny. Istnieje, „bo dziewczyny się patrzą/ bo dziewczyny wlepiają wzrok”. Kawalec nie robi z tego maczo patafiana, tylko sugeruje, że stada chłopców lubiących maszerować sprężystym krokiem biorą się w Polsce z chęci zaimponowania dziewczynom. To oryginalne ujęcie tematu, znacznie ciekawsze niż w ostatnich produkcjach choćby Marii Peszek.
Temat „rockowe teksty a sprawa polska” wraca u Happysad częściej. Najprościej ujęty jest w „XXM”, gdzie bohatera dręczy upał – coś czuję, że rzecz dzieje się 1 sierpnia. „Oszaleć idzie, zwariować można/ znowu Polska i krew” – śpiewa Kawalec, by w refrenie dać uniwersalne: „A ja chcę wino i śpiew/ chcę zakochiwać się/ w przypadkowych przechodniach”.
Najostrzej wybrzmiewa „Dług”. Tu już nie ma mowy o młodzieńczym zakochaniu, lecz o przeczuciu grzechu i winy. „Dla ciebie zaciągnę każdy dług/ dla ciebie ściągnę obrączkę” – zaczyna Kawalec do niemal nowofalowego podkładu: przesterowany bas, bezlitosny powolny rytm, mocno przetworzone gitary. Tylko że mowa nie o zdradzie, ale o usprawiedliwionej samoobronie przed zdradą, która prowadzi do większej niż zdrada zbrodni. „Jeśli zechcesz, przebiję ci serce/ i tryśnie czarna ciężka krew”.
Historia nie kończy się zresztą na akcie morderstwa, wyobraźnia podpowiada scenariusz, w którym: „zajadą wtedy po mnie/ czarne wściekłe psy”. Brzmi jak Tadeusz Woźniak, prawda? W refrenie cytowana jest z kolei melodia z „Listu do M.” Dżemu, choć nie dam głowy za intencjonalność tych nawiązań do klasycznych pieśni o samotności.
Przez ponad 15 lat kariery Happysad zjeździł Polskę wszerz i wzdłuż, jest jednym z najczęściej koncertujących polskich zespołów. Jedna tego konsekwencja to armia fanów, druga – ogromna swoboda posługiwania się instrumentami. Na „Ciele obcym” warto docenić wyobraźnię gitarzysty Łukasza Ceglińskiego, który przykłada najwyższą wagę nawet do przygrywek wykonywanych w dalekim tle. Sporo dało też rozszerzenie składu o dwóch muzyków do tej pory wspierających Happysad na koncertach.
„Dłoń”, z rozlanymi rockowymi gitarami, brzmi jak przebój z repertuaru Much, z którymi 10–12 lat temu Happysad był nieustannie porównywany – tamci światowcy, a ci – lokalsi dla gimbazy. Kolejny ironiczny przechwyt Kawalca i kolegów?
Wrażenie robi też wspomniany „Czwarty dzień”. To superrockowy kawałek, po beatlesowsku rozbujany, jakby odzwierciedlał nie tylko stan kaca po rozstaniu, ale jakąś pijaną ulgę, wychodzenie z choroby i postawę: „A odwalcie się wszyscy ode mnie!”. „Ooo/ ktoś zaświecił światło/ a nie, to przyszła wiosna/ cholerne ptactwo/ nie pozwala zasnąć”. Jest w tym życie.
No i nikt spośród autorów piosenek nie wyraził ostatnio przeczucia wojny czy przełomu, po którym nic nie będzie takie samo, oprócz Kawalca w singlu „Nadzy na mróz”:
„Jacy będziemy/ jakie wywiesimy flagi nad każdym z naszych miast/ jaki będzie nasz świat/ i czy w ogóle będzie nasz/ i czy w ogóle będzie świat”.
Tekst ukazał się 8/2/17 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji