Menu Zamknij

Goat – Commune

Zagadkowy pro­jekt: w odlud­nej wio­sce w naj­bar­dziej poli­tycz­nie popraw­nym kra­ju świa­ta zalę­gła się nad wyraz foto­ge­nicz­na sek­ta wudu (ta, jasne) gra­ją­ca dzi­wacz­ną psy­cho­de­licz­no-roc­ko­wo-etnicz­ną muzykę. 

goat-cdAlbum „World Music” sprzed dwóch lat naj­wyż­sze oce­ny zbie­rał nie tyl­ko w kate­go­rii „debiut”, a prze­ży­cia uczest­ni­ków kon­cer­tów Goat (choć­by na kato­wic­kim Offie) były ponoć nie­mal mistycz­ne. Maskarada, wiedź­my, sza­ma­nizm i trans. A muzy­ka? Goat na dru­giej pły­cie brzmi po sta­re­mu – domi­nu­ją afro­be­at czy ukło­ny w stro­nę muzy­ki bli­skow­schod­niej, ale moc­ny jest tak­że rdzeń w posta­ci opa­ko­wy­wa­nia tego wszyst­kie­go w europejskie/nowojorskie metra czy tem­pa. W krau­troc­ku już się pro­chu nie wymy­śli, podob­nie jak w gita­ro­wym noisie.

Goat to wię­cej niż bóg (god), to koza. Płyta zaczy­na się od chy­ba naj­lep­sze­go w zesta­wie „Talk to God” i kościel­ne­go dzwon­ka, któ­ry szyb­ko zosta­je prze­bi­ty hip­no­tycz­nym ryt­mem. Ten domi­nu­je nad całą pły­tą. Zespół może przy­spie­szać i zwal­niać, prze­ste­ro­wa­ne solów­ki prze­ty­kać per­ku­syj­ny­mi galo­pa­da­mi, ale naj­waż­niej­szą rze­czą na „Commune” jest połą­cze­nie muzycz­ne­go transu z roz­pacz­li­wy­mi pokrzy­ki­wa­nia­mi woka­list­ki. Na pły­cie z pew­no­ścią nie brzmi to tak atrak­cyj­nie jak na kon­cer­tach. Niektóre utwo­ry (jak „Words”) nie­mi­ło­sier­nie się dłu­żą, ale przy­znać trze­ba, że ten hip­no­tycz­ny, nie­ustę­pli­wy rytm Szwedów roz­po­zna­je się bez pudła od pierw­szych tak­tów. Tam gdzie wię­cej afro­be­atu, tam naj­le­piej – np. w moc­no zelek­tro­ni­fi­ko­wa­nym „Goatslaves”.

Równie ory­gi­nal­nie takie ryt­my umie­li ostat­nio wyko­rzy­stać m.in. Atoms For Peace (z Flea oraz Thomem Yorkiem; w prze­ci­wień­stwie do nie­daw­nej bez­barw­nej solo­wej pły­ty Yorke’a była to rzecz wyra­zi­sta i pomy­sło­wa). W Polsce – Pure Phase Ensemble pod kie­row­nic­twem Laetitii Sadier. Goat ma z nich naj­więk­szą ener­gię, ale też jest naj­prost­sze, to jak­by „skrót” do misty­cy­zmu wprzę­gnię­te­go w try­by muzy­ki. Wierzę, że zanim Goat zabie­rze się do nagry­wa­nia trze­ciej pły­ty, zechce spraw­dzić, jak podob­ne zada­nie potrak­to­wał Kuba Ziołek (pod nazwą Stara Rzeka czy z zespo­łem Alameda 3). Moim zda­niem pol­ski arty­sta robi rze­czy o wie­le cie­kaw­sze, choć jest zja­wi­skiem z innej kategorii.

Tekst uka­zał się 5/10/14 w Wyborcza.pl/kultura – tam­że wię­cej recenzji

Podobne wpisy

Leave a Reply