Menu Zamknij

Colson Whitehead – Kolej podziemna

Jedna z ksią­żek roku 2016, lau­re­at­ka Pulitzera zachwa­la­na przez Baracka Obamę, docze­ka­ła się pol­skie­go wyda­nia. Historia kobie­ty ucie­ka­ją­cej z nie­wol­ni­cze­go połu­dnia przez kolej­ne sta­ny i epo­ki zapo­wia­da­ła się wspa­nia­le. Jest jed­nak zale­d­wie miłą przygodówką.

Kolej pod­ziem­na” Colsona Whiteheada ma sła­be, nie­zdar­ne tłu­ma­cze­nie. Wiem, bo zaj­rza­łem w pew­nym momen­cie do ory­gi­na­łu i zda­nia pły­nę­ły znacz­nie spraw­niej niż w wer­sji pol­skiej. Język tłu­ma­cze­nia jest przej­rzy­sty pozba­wio­ny wyra­zu, a poszcze­gól­ne zda­nia czę­sto brzmią sztucz­nie. Często jest pra­wie dobrze, ale nie zga­dza się jed­no sło­wo, sfor­mu­ło­wa­nie, zda­rza się kal­ka z angiel­skie­go. Co rusz czy­tel­nik poty­ka się zda­nia w rodza­ju: „Pomógł jej zejść na pła­ski grunt jak damie wysia­da­ją­cej z naj­zac­niej­szej karety”.

M.in. z powo­du języ­ka – wszyst­ko jed­no, czy odpo­wia­da za nie­go Whitehead, czy tłu­macz – boha­te­ro­wie sta­ją się papie­ro­wi, podob­ni do sie­bie. Są pozba­wie­ni jeśli nie moty­wa­cji, to – poza łow­cą nie­wol­ni­ków Ridgewayem – wewnętrz­ne­go skom­pli­ko­wa­nia i tajem­ni­cy. Zmieniają się imio­na, nazwi­ska, ale więk­szość osób niczym w „Modzie na suk­ces” okre­śla się nie­mal wyłącz­nie poprzez dia­lo­gi, cza­sem aneg­do­ty, i nie mam na myśli spo­so­bu opo­wia­da­nia. Ktoś coś mówi, ktoś coś wyko­nu­je, póź­niej zmie­nia­ją się deko­ra­cje i nastę­pu­je kolej­ny dia­log, kolej­na czynność.

Kolej pod­ziem­na” to powieść mło­dzie­żo­wa, napi­sa­na pro­stym języ­kiem, nie­dłu­ga, peł­na przy­gód i mało skom­pli­ko­wa­na. Sam pomysł dosłow­ne­go potrak­to­wa­nia tytu­ło­we­go sys­te­mu ukry­tych połą­czeń mię­dzy mia­sta­mi i sta­na­mi, dzię­ki któ­rym znie­wo­le­ni czar­ni z połu­dnia Stanów prze­dzie­ra­li się na pół­noc, razem z pomy­słem podró­ży w cza­sie obie­cy­wał nie lada atrak­cje. Realizacja tych pomy­słów jest jed­nak zbio­rem lep­szych i słab­szych scen prze­pla­ta­nych żenu­ją­cy­mi bana­ła­mi („Możliwe, że świat jest pod­ły, ale ludzie nie muszą. Nie, jeśli odmó­wią”). Najlepiej udał się wątek pra­cy boha­ter­ki w „pro­gre­syw­nym” muzeum, gdzie ku ucie­sze bia­łej gawie­dzi czar­ne kobie­ty odgry­wa­ją scen­ki z rze­ko­mo minio­nych cza­sów nie­wol­nic­twa. W scen­kach bio­rą też udział posta­ci bia­łych, te jed­nak są manekinami.

Kolej pod­ziem­na” ma za mało atu­tów na książ­kę roku, a po jej prze­czy­ta­niu bra­ku­je nawet poczu­cia, że to waż­ne. Pozostaje nie­do­syt i cie­ka­wość, jaki będzie przy­go­to­wy­wa­ny już serial na jej pod­sta­wie. Kawał świa­ta jest do wycza­ro­wa­nia, a pomie­sza­nie cza­sów daje duże moż­li­wo­ści, podob­nie wątek miło­sny i rodzin­na histo­ria boha­ter­ki. Na razie wyostrzy­łem sobie ape­tyt na sta­ry serial „Korzenie” (oraz kil­ka now­szych filmów).

Podobne wpisy

Leave a Reply