Piękno i smutek – dwa słowa, które najlepiej opisywały pierwszy album Asi i Kotów sprzed ponad trzech lat, nadal pasują do jej muzyki.
W dziesięciu utworach pomieszczonych na „Sing” Asia, owszem, przede wszystkim śpiewa. Dźwięków instrumentów (gitara, klawisze) jest mało – w „Safe In Their Alabaster Chambers” jedynym podkładem jest np. zapętlony zaśpiew – ale piosenki są bardzo dopracowane, nie tak surowe jak na debiucie.
Lubię, kiedy samodzielnie prowadząca ten projekt Joanna Bielawska rozjaśnia trochę ton. Tak jest w „I’m Gonna Use My Claws”, które rozpoczyna się całkiem szybkim pulsem i akordem fortepianu, bez gitary. Wkrótce puls zmienia się w elektroniczny rytm, a całość okazuje się dodającym animuszu, afirmatywnym „power utworem”. Podobny krok do przodu znajduję w zwiewnym „All I Ask: Take My Hand”. Częściej piosenki Asi i Kotów można opisać słowami: niepokój, dystans. „In The Morning” wprowadza niski dźwięk syntezatora podobny do wiolonczeli, a tę samą rolę co śpiew w „Safe In Their...” – pajęczynki, rusztowania dla śpiewanej melodii – pełni ścieżka gitary, na której drobi Bielawska. To może najbardziej muzyczny utwór na „Sing”. Podobna metoda tkania na podstawie hipnotyzującej gitarowej pętelki działa w „I Ain’t Worse”.
Żałuję tylko, że ledwie jeden utwór Asia śpiewa po polsku. Jest to tak samo wstrząsające i ciekawe jak w przypadku innych płyt, na których obok angielskiej całości była jedna polska piosenka – „Davos” Rebeki czy „Sentiments” Julii Marcell. „Jest zima, ale nie zatrzyma mnie nic/ nie będę czekać, nie zatrzyma mnie nic”, śpiewa Bielawska w „Wiośnie”, chłodno-ciepła, z akustyczną gitarą. Joanna jako wiosna na polskiej scenie piosenkowej? Jestem na tak.
Tekst ukazał się 25/5/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji